„Gdybym otrzymała nominację, to jestem obecnie przekonana, że proces zatwierdzenia mojej kandydatury byłby długi, niszczący i kosztowny – dla pana i dla naszych najważniejszych interesów narodowych i międzynarodowych" – napisała w liście do prezydenta Baracka Obamy.
Jak podała telewizja NBC, pani Rice stwierdziła, że taka sytuacja byłaby niekorzystna dla kraju. „Dlatego, z całym szacunkiem proszę, by pan nie rozważał już mojej kandydatury" – brzmiała konkluzja listu.
Biały Dom oficjalnie potwierdził te informacje. Prezydent Barack Obama oświadczył, że zaakceptował jej decyzję. „Jestem wdzięczny, że Susan pozostanie ambasadorem przy Organizacji Narodów Zjednoczonych i kluczowym członkiem mojego gabinetu oraz zespołu zajmującego się bezpieczeństwem narodowym" – stwierdził w specjalnie wydanym oświadczeniu, podkreślając, iż „jest mu głęboko żal z powodu nieuczciwych i błędnych ataków na Susan Rice w minionych tygodniach".
Ciemnoskóra 48-letnia pani Rice wydawała się oczywistą kandydatką na szefową amerykańskiej dyplomacji. Jednak republikanie zarzucili jej poważny błąd. Po zamachu 11 września, kiedy to w Libii zginął amerykański ambasador, przekonywała, że był to tylko przypadek. Tymczasem w tym samym czasie było już wiadomo, że zabójstwo to zostało starannie zorganizowane.
Pojawiły się i inne zarzuty – że odpowiadając za sprawy afrykańskie w Departamencie Stanu, nie potrafiła w 1998 r. ochronić amerykańskich ambasad w Tanzanii i Kenii. Krytykowali ją nawet umiarkowani republikańscy senatorzy, co ostatecznie pogrzebało jej szanse.