Korespondencja z Nowego Jorku
Problem w tym, że promowanie czystej energii i uniezależnienie się od importu paliw to cele, które w wielu punktach nawzajem się wykluczają. A tam, gdzie nawet mogą być realne, okazują się zbyt kosztowne dla gospodarki.
Amerykańscy ekolodzy przeprowadzili pierwszy test na intencje prezydenta Baracka Obamy w sprawie ochrony środowiska. Aktywiści z Forward on Climate ściągnęli z zachodniej Kanady do USA kilka dni temu ponad 40 tysięcy młodych ludzi, aby protestować przeciwko planom budowy rurociągu Keystone XL.
Biorąc pod uwagę, że tłumy ludzi pojawiły się w tym samym czasie w Los Angeles i San Francisco, była to największa demonstracja w sprawach ekologicznych i przeciwdziałania zmianom klimatycznych w historii. Prezydent nie zobaczył jednak protestujących, ponieważ akurat grał na Florydzie w golfa z Jimem Crane'em i Miltonem Carrollem – dwoma ważnymi figurami w teksaskim biznesie gazowo-naftowym. To był dla ekologów policzek, choć wszystko wskazuje na to, że raczej niezamierzony.
Dekretami w klimat
W drugiej części pierwszej kadencji Obama rzadko mówił o zmianach klimatycznych, a wyrażenia „globalne ocieplenie" wręcz unikał. Temat wrócił jednak w tym roku, po całej serii anomalii pogodowych, jakie przetoczyły się nad Ameryką. Zresztą o zmianach klimatycznych mówią już wszyscy. Nawet prezes Banku Światowego Jim Yong Kim i szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde apelują o podjęcie wspólnych działań. „Jeśli tego nie zrobimy, przyszłe generacje usmażą się i upieką" – ostrzegała niedawno Lagarde podczas Światowego Forum Ekonomicznego.