Eksperci z uwagą oczekiwali, gdzie w swoją pierwszą podróż uda się John Kerry, nowy amerykański sekretarz stanu.
Jego poprzedniczka Hillary Clinton w swoim czasie wolała wybrać Azję, co zostało powszechnie odczytane jako przesunięcie akcentów w amerykańskiej polityce zagranicznej z Atlantyku na Pacyfik.
Wygląda na to, że Barack Obama w drugiej kadencji przypomina sobie o transatlantyckich więzach. W niedzielę jego nowo mianowany szef dyplomacji przybył do Londynu, wczoraj był w Berlinie, odwiedzi jeszcze Paryż, Rzym, Ankarę, a potem ruszy na Bliski Wschód.
Jak symboliczne jest to, że Kerry przybył do Europy, tak znaczącym sygnałem jest również fakt, że na trasie jego podróży nie znalazła się Bruksela. Mimo że Obama popierał traktat lizboński, który silniej integruje UE i daje jej stanowiska quasi-prezydenta (w osobie Hermana Van Rompuya) i ministra spraw zagranicznych (Catherine Ashton).
Tymczasem John Kerry nie uznał tych osób za ważnych partnerów do dyskusji w czasie swojej premierowej podróży. – Nie wyciągałbym z tego faktu zbyt daleko idących wniosków. Na pewno będą kolejne podróże, o bardziej strategicznym, długoterminowym zamyśle, w których Bruksela znajdzie się na trasie – przekonuje Andrew Michta, szef warszawskiego biura German Marshall Fund. Według niego wybór tych stolic podyktowany jest tematyką podróży.