O tym, jak poważnie obie stolice potraktowały podejrzane machinacje przy liczeniu głosów, świadczy emocjonalna reakcja ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa. Tuż po głosowaniu stwierdził on, że „to odrażające zachowanie nie może pozostać bez reakcji" (w czasie finału reprezentująca Rosję Dina Garipowa nie otrzymała od Azerbejdżanu ani jednego punktu, choć Rosjanie dali Azerom aż 12).
Oliwy do ognia dolali litewscy dziennikarze, którzy przed finałem nagrali propozycje człowieka oferującego sprzedaż głosów oddawanych przez azerską publiczność.
Zareagował prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew. Nakazał zbadanie sprawy i ewentualne powtórne przeliczenie głosów, choć wątpliwe, by zgodziła się na to Europejska Unia Nadawców (EBU). We wtorek doszło nawet w Moskwie do spotkania szefów dyplomacji Rosji Siergieja Ławrowa i Azerbejdżanu Elmara Mammadiarowa, którzy spróbowali załagodzić kuriozalną sytuację.
– Ławrow najwyraźniej chciał wykorzystać okazję do krytyki Azerbejdżanu. Powodem może być udział Baku w Partnerstwie Wschodnim czy sprawa gazociągu Nabucco – doszukuje się politycznego podtekstu Rauf Tałyszyński, redaktor naczelny gazety „Zierkało" z Baku.
Okazuje się, że największy konkurs piosenki w Europie oglądany przez 160 mln ludzi w wielu krajach traktowany jest ze śmiertelną powagą. I to wcale nie w kategoriach artystycznych, lecz jako miernik dumy narodowej i okazja do demonstracji sympatii (lub antypatii) wobec reprezentantów innych nacji.