Co najmniej 500 mln euro kosztować będzie niemieckich podatników wycofanie się resortu obrony z kontraktu nabycia dla Bundeswehry floty samolotów bezzałogowych. W chwili gdy rząd Angeli Merkel forsuje nie tylko we własnym kraju, ale i w strefie euro drastyczne cięcia budżetowe, afera z dronami nabiera dodatkowego ciężaru gatunkowego, zwłaszcza przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu.
Resort obrony zdecydował się niedawno na zerwanie kontraktu z amerykańskim koncernem Northrop Grumman oraz europejskim konsorcjum EADS, gdy okazało się, że nie ma szans, aby opracowany dla Bundeswehry dron Euro Hawk mógł uzyskać certyfikaty umożliwiające poruszanie się w europejskiej przestrzeni powietrznej. Rzecz w tym, że Euro Hawk nie jest wyposażony w skuteczny system zapobiegający kolizjom z innymi statkami powietrznymi. Start i lądowanie takiej maszyny wymaga więc tworzenia specjalnych zamkniętych korytarzy. W USA nie ma z tym większego problemu, gdyż podobne drony stacjonują w odległych bazach lotniczych. W Europie takich baz nie ma.
– Było to wiadomo od dawna – udowadnia „Der Spiegel", powołując się na wewnętrzne dokumenty Ministerstwa Obrony, z których wynika, że odpowiedni departament informował kierownictwo resortu już półtora roku temu o braku możliwości dostosowania amerykańskiego drona do warunków europejskich. Mimo to finansowanie projektu trwało dalej.
W tej sytuacji mnożą się żądania dymisji ministra obrony Thomasa de Maiziere'a, a wydaje się, że sama Angela Merkel stoi zdecydowanie po stronie jednego ze swych najbardziej zaufanych współpracowników. Był przez kilka lat szefem urzędu kanclerskiego i po dość krótkim intermedium w MSW objął dwa lata temu tekę ministra obrony po zmuszonym do ustąpienia Karlu-Theodorze zu Guttenberg, który skompromitował się plagiatem swej pracy doktorskiej. Thomas de Maiziere miał zaprowadzić porządek w resorcie, którym zbyt twardą ręką rządził jego poprzednik.
Setki miliony euro wyrzucone w błoto niwelują wszystkie dotychczasowe sukcesy ministra obrony. Tym bardziej że w czasie debat na temat konieczności wyposażenia armii w bezzałogowce argumentował, iż ich użycie jest z etycznego punktu widzenia „całkowicie neutralne". Nie spodobało się to licznym przeciwnikom dronów w Niemczech, krytykujących prezydenta Baracka Obamę za prowadzenie wojny przy użyciu tych maszyn. – Republika Federalna Niemiec nie potrzebuje dronów – stwierdził wczoraj Peer Steinbrück, kandydat na kanclerza z ramienia SPD, mając nadzieję, że sprawa ta stanie się jednym z tematów kampanii wyborczej.