Tym razem sięgnął po argumenty historyczne, mówiąc, że jest przykładem złej woli porównywanie Mohameda Mursiego i jego Bractwa Muzułmańskiego do Adolfa Hitlera, bo on też doszedł do władzy w wyniku demokratycznych wyborów.
„Urny wyborcze istnieją po to, by mniejszość nie narzucała woli większości. Czy powinniśmy zrezygnować z urn wyborczych, dlatego że może się z nich wyłonić Hitler?" - pytał retorycznie turecki premier na kolacji zorganizowanej wczoraj wieczorem przez jego Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Zacytował go portal gazety „Hürriyet".
Erdogan przyznał jednocześnie, że odrzucił prośbę o spotkanie wyrażoną przez obecnego tymczasowego wiceprezydenta Egiptu Mohameda ElBaradeia, najbardziej znanego przedstawiciela obozu liberalnego w tym kraju, pokojowego noblisty i byłego szefa Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Obóz ten gorliwie poparł obalenie Mursiego.
El Baradei zadzwonił do niego w tej sprawie. Erdogan odrzucił od razu propozycję, a potem jeszcze wyjaśnił w liście, że nie może się spotykać z urzędnikami, którzy nie doszli do władzy w wyniku wyborów. „Mursi dostał 52 proc. głosów, a pan 1,5 proc." - opisał turecki premier zawartość listu. W rzeczywistości ElBaradei nie wystartował w wyborach prezydenckich w Egipcie w połowie zeszłego roku. Wycofał swoją kandydaturę kilka miesięcy przed ich terminem.