W sobotnich wyborach w Australii konserwatywna Partia Liberalna (w sojuszu z Partią Narodową) pokonała rządzącą od sześciu lat Partię Pracy. Do władzy wraca więc partia, której dawny przywódca John Howard był najbliższym obok brytyjskiego premiera Tony'ego Blaira sojusznikiem George'a Busha w czasie ataku na Irak w 2003 roku w celu obalenia dyktatora Saddama Husajna. Tak to postrzegał sam Bush nagradzając na zakończenie drugiej kadencji politycznych przyjaciół Medalem Wolności (o polskich sojusznikach wówczas zapomniał).
Nie jest na razie jasne, czy nowy premier Australii Tony Abbott stanie się podobnie bliskim sojusznikiem Baracka Obamy. Na razie zwycięzcy sobotnich wyborów zapowiadają zajęcie się dwoma najważniejszymi tematami z kampanii wyborczej. A były nimi powstrzymanie napływu imigrantów z regionu Pacyfiku i Azji Południowo-Wschodniej i zdjęcie z przemysłu ciężaru opłat za emisję gazów cieplarnianych. Partia Liberalna obiecywała zniesienie podatku od emisji CO2 nałożonych przez poprzedników na 300 największych trucicieli. Argumentowała, że powoduje on podniesienie kosztów energii i zwiększa bezrobocie. Premier-elekt już w niedzielę nakazał swoim współpracownikom, by się zajęli tym problemem.
Syria w czasie kampanii wyborczej pozostawała w cieniu problemów wynikających z podatku od emisji dwutlenku węgla i nielegalnej imigracji. Tak się jednak złożyło, że w ostatnim momencie władzy Partii Pracy świat był skupiony na Syrii, a Australia uczestniczyła w poświęconym głównie wojnie w Syrii szczycie światowych potęg G20 w Petersburgu. Australia poparła stanowisko USA w sprawie odpowiedzialności reżimu Baszara Asada za użycie broni chemicznej przeciwko cywilom 21 sierpnia. Jednak Australii nie ma wśród państw, które są gotowe stanąć obok Ameryki w ewentualnym ataku na Syrię.
Jeszcze w piątek szef MSZ Robert Carr (który był szefem delegacji australijskiej w Petersburgu, premier Kevin Rudd bowiem pozostał w kraju ze względu na wybory) mówił, że „co do zasady" popiera ewentualną interwencję Amerykanów w Syrii, pod warunkiem, że będzie to atak z powietrza, bez udziału sił lądowych.
Sojusz militarny i polityczny Australii i USA trwa mniej więcej od czasu powstania NATO. Cztery lata temu tak mówił o nim „Rz" ówczesny minister spraw zagranicznych Australii (z uchodzącej za mniej proamerykańską od głównego rywala Partii Pracy, która teraz przegrała wybory): „Sojusz Australii z USA istnieje od blisko 60 lat, to fundament bezpieczeństwa w regionie. Rządy w Australii i USA się zmieniają, ale sojusz jest niewzruszony. Nasz [laburzystowski – red.] rząd był bardzo blisko związany z administracją Busha w ciągu ostatnich 12 miesięcy sprawowania przez nią władzy. Tak samo blisko współpracujemy z obecną administracją Obamy."