To było zaledwie szóste przemówienie wygłoszone przez Obamę do narodu z Białego Domu od objęcia władzy pięć lat temu. Jednak długo oczekiwana deklaracja nie przyniosła wielu konkretów. Prezydent zapowiedział, że wystąpi do Kongresu o odłożenie głosowania w sprawie interwencji w Syrii. Uznał także, że rosyjski plan poddania pod międzynarodową kontrolę arsenału chemicznego Baszara Asada „stwarza pewne nadzieje na pokój", choć ostrzegł, że Amerykanie nie będą zbyt długo „czekali na rezultaty".
– Obama został zbity z tropu z dwóch powodów. W poniedziałek Kreml wystąpił z planem przejęcia kontroli nad bronią chemiczną przez wspólnotę międzynarodową, a we wtorek okazało się, że nie ma szans na zbudowanie w Kongresie większości, która poparłaby plan interwencji w Syrii. W tej sytuacji prezydent ma związane ręce – mówi „Rz" Thomas Klau, ekspert European Council on Foreign Relations.
Porażka głosowania miałaby dla Obamy fatalne konsekwencje. Wskaźnik zaufania dla głowy państwa spadł już do 45 proc., a gdy idzie o sprawę Syrii, jedynie 28 proc. Amerykanów uważa, że działa on właściwie. Zdaniem „Washington Post" jeśli w Kongresie powstanie większość gotowa sprzeciwić się Obamie w tak ważnej sprawie, to niezwykle trudno będzie mu przeforsować inne kluczowe decyzje zaplanowane na drugą kadencję: reformę polityki migracyjne, wprowadzenie kontroli sprzedaży broni oraz opracowanie planu spłaty amerykańskiego długu.
Aby uniknąć kompromitacji, grupa senatorów z Partii Republikańskiej i Demokratycznej, jak John McCain i Chuck Schummer, przystąpiła do zmiany projektu początkowo planowanej rezolucji. W nowej wersji Kongres miałby się zgodzić na interwencję, tylko jeśli w ciągu określonego czasu rosyjski plan się nie powiedzie.
Ryzyko, że Kreml będzie zwodził Biały Dom tak długo, jak tylko możliwe, jest jednak duże.