– Rosja przekazała Krym Ukrainie jako symbol przyjaźni braterskich narodów, dziś widzimy, w jakim stanie jest ta przyjaźń – oświadczył Władimir Konstantynow, przewodniczący Rady Najwyższej Krymu, podczas czwartkowej wizyty w rosyjskiej Dumie Państwowej. – Gdy na Ukrainie dojdzie do zmiany władzy, nie będziemy mieli innego wyboru – musimy anulować rozporządzenie KPZR z 1954 r. – przekonywał.
Wypowiedź szefa krymskiej autonomii oburzyła Ukraińców. Deputowany opozycyjnej partii Batkiwszczyna zaapelował do służby bezpieczeństwa, by wszczęła postępowanie przeciwko Konstantynowowi pod zarzutem separatyzmu.
Wkrótce potem w rosyjskich mediach pojawiła się wiadomość o sześciu zabitych aktywistach „antymajdanu", którzy pojechali z Krymu do Kijowa. Krymskie media podały tę informację jako „poważny powód do politycznych decyzji". Władze autonomii, znane z prorosyjskich poglądów, zwołały nadzwyczajne posiedzenie krymskiego parlamentu, na którym prawdopodobnie miała zapaść decyzja o „przynależności Krymu". Z powodu bójki zwolenników i przeciwników Majdanu przed parlamentem do głosowania nie doszło. Powodem odłożenia posiedzenia miało być również oświadczenie prezydenta Wiktora Janukowycza o przeprowadzeniu przedterminowych wyborów.
– Lokalne władze przez dwanaście lat okradały Krym – mówi „Rz" Leonid Pielunski, deputowany krymskiego parlamentu, członek opozycyjnego Narodowego Ruchu Ukrainy. – Szefowie regionu wiedzą, że jeśli władzę przejmie opozycja, trafią za kratki, dlatego Rosja jest dla nich ostatnią deską ratunku – dodaje deputowany.
Nastroje podgrzewają prorosyjskie organizacje nawołujące do połączenia Krymu z „historyczną ojczyzną". Związek Kozaków „Ruś" oraz partia Blok Rosyjski utworzyli oddziały samoobrony i z milicją patrolują Sewastopol. – Gdy banderowcy zdobędą władzę na Ukrainie, przejmiemy region – powiedział Wiaczasław Biebniew, ataman „Rusi".