Były premier Norwegii Jens Stoltenberg obejmie stanowisko 1 października 2014 roku, zajmując miejsce Duńczyka Andersa Fogha Rasmussena. Jego nazwisko było wymieniane od kilku tygodni w gronie kandydatów, a od kilku dni uważany był za faworyta. Sekretarz generalny NATO zawsze musi uzyskać poparcie dwóch stron. A więc i USA, i Europy. W samej Europie musi zostać zaakceptowany zarówno przez Zachód, jak i Wschód kontynentu.
– W obecnej sytuacji Norweg jest właściwym wyborem dla obu stron. Traktuje zagrożenie rosyjskie poważnie, ale w sposób bardziej zniuansowany niż w Europie Wschodniej – mówi „Rz" Rem Korteweg, ekspert Centre for European Reform w Londynie. Taka decyzja sojuszników oznacza, że chcą oni dialogu z Rosją. Bo Stoltenberg, jak zauważył rosyjski „Kommiersant", potrafi z Rosją rozmawiać. Jako premier wynegocjował traktat graniczny z Rosją i zawarł porozumienie o współpracy morskiej. A ostatnio w reakcji na wydarzenia na Krymie Norwegia zerwała co prawda współpracę wojskową z Rosją, ale utrzymała kontakty w sprawie bezpieczeństwa na morzu czy operacji ratunkowych.
Niepokojące dla rosyjskiego dziennika są bliskie stosunki Norwegii z Finlandią i Szwecją, których skutkiem może być próba wciągania tych neutralnych krajów do sojuszu. A obecny szef NATO Anders Fogh Rasmussen podkreślił, że proces rozszerzania Sojuszu nie jest zakończony.
Nominacja dla Stoltenberga to też wyraz uznania dla roli Norwegii w Sojuszu. To jeden z niewielu krajów, gdzie wydatki na obronę rosną i który jest aktywny w operacjach wojskowych. I tych pod auspicjami NATO, w Afganistanie, i pod wodzą USA, w Iraku czy wreszcie prowadzonej przez Europejczyków operacji w Libii.
Charakterystyczne jest też, że nowy szef NATO pochodzi z państwa nienależącego do UE. – Widać Amerykanie nie mają dość zaufania do kandydatów z UE – skomentował Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO, przewodniczący delegacji Parlamentu Europejskiego ds. stosunków ze zgromadzeniem parlamentarnym NATO.