Pamięć bez Steinbach

Polska zdominowała Europejską Sieć Pamięć i Solidarność, eliminując tematykę wypędzeń Niemców po II wojnie.

Aktualizacja: 19.04.2014 20:06 Publikacja: 19.04.2014 16:00

Tak wyglądać będzie berlińskie muzeum wypędzonych budowane kosztem ponad 37 milionów euro

Tak wyglądać będzie berlińskie muzeum wypędzonych budowane kosztem ponad 37 milionów euro

Foto: materiały prasowe

Wielka sala pałacu Czernina  w Pradze, siedziby czeskiego MSZ, była świadkiem niejednego ważnego wydarzenia. To tutaj odbyło się ostatnie posiedzenie Układu Warszawskiego, na którym rozwiązany został sojusz obronny państw podporządkowanych ZSRR.

Z początkiem kwietnia rozbrzmiewały tu inne słowa. Marci Shore z Yale na przykładzie Lesława Maleszki, donosiciela  Służby Bezpieczeństwa, udowadniała, jak system totalitarny może zniszczyć człowiekowi życie. Peter Lagrou z Wolnego Uniwersytetu w Brukseli przypomniał, że pamięć Europejczyków jest swoistym polem rywalizacji i tym ważniejsza jest rola historyków jako przewodników po prawdziwym polu minowym, jakim jest wybiórczo traktowana historia.

Wiele było mowy o upadku komunizmu, o zmianach świadomości historycznej mieszkańców naszego kontynentu i konieczności budowania europejskiej pamięci jako kolektywnego doświadczenia Europejczyków. O nazistowskich Niemczech wspomniano jedynie w kontekście Lidic, wioski w pobliżu Pragi zrównanej w 1942 roku z ziemią w odwecie za zamach na Reinharda Heydricha, hitlerowskiego protektora Czech i Moraw.

Wiecznie wczorajsi

Ani razu nie padło nazwisko Eriki Steinbach, w pewnym sensie matki chrzestnej Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność. – To prawdziwe polskie spojrzenie na sieć – odparowuje Markus Meckel, były poseł SPD i ostatni minister spraw zagranicznych byłej NRD, powołany na to stanowisko już po demokratycznych wyborach. Taka uwaga  go drażni, bo to on wpadł wraz z Jerzym Kranzem, ówczesnym wiceszefem MSZ, na pomysł rozpoczęcia kontrofensywy wobec działań szefowej Związku Wypędzonych (BdV) zmierzających do upamiętnienia tragicznych losów Niemców wysiedlonych przymusowo z Polski i innych krajów.

Pomysł był prosty i polegał na stworzeniu platformy współpracy międzynarodowej państw, które odrzucały pachnące jeszcze nieco rewizjonizmem inicjatywy nowej przewodniczącej BdV. W zamyśle Steinbach miały przywrócić wypędzonym honor i utraconą cześć w oczach społeczeństwa niemieckiego, którego spora część widziała w nich „wiecznie wczorajszych", jak scharakteryzował kiedyś BdV kanclerz Gerhard Schröder.

Działo się to na początku ubiegłej dekady, gdy BdV i jego szefowa formułowali jeszcze żądania materialnego zadośćuczynienia przez Polskę rzeszy wypędzonych i ich spadkobiercom za mienie skonfiskowane w Polsce. Na tej fali powstało Powiernictwo Pruskie Rudiego Pawelki, byłego policjanta, które bezskutecznie domagało się zwrotu mienia wypędzonych w międzynarodowych sądach. Pani Steinbach zrezygnowała w końcu z żądań odszkodowawczych, domagając się w zamian upamiętnienia cierpień wypędzonych w postaci osobnego muzeum.

Za rządów PiS i realizacji koncepcji polityki historycznej sprawa wypędzonych przesłoniła dzieło polsko-niemieckiego pojednania. Dopiero rządowi Donalda Tuska udało się oddzielić grubą kreską sprawy historyczne od bieżącej polityki wobec sojusznika i partnera Polski w UE.

Pieniądze na pamięć

To wszystko minęło bez echa w działalności Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność. – Celowo nie sięgamy po tematykę wypędzeń, starając się zachować właściwe proporcje w ocenie wydarzeń XX wieku – tłumaczy „Rz" Burk- hard Olschowsky, przedstawiciel Niemiec. Bierze od samego początku udział w działalności Sieci.  Powołana została formalnie do życia przez Polskę, Niemcy, Węgry i Słowację  w 2005 roku. Jej celem jest umacnianie  świadomości historycznej w Europie. Sieć rodziła się w bólach i zaczęła działać pięć lat później dzięki Andrzejowi Przewoźnikowi oraz Tomaszowi Mercie. Obaj stracili życie w Smoleńsku i nie doczekali rezultatów swej pracy.

Sieć to nic innego jak  forum spotkań głównie historyków, socjologów i politologów. Nie ma polityków, więc dyskusja jest mocno profesjonalna. W Pradze odbyła się już trzecia konferencja Sieci. – Rozszerzamy stale zakres naszego oddziaływania – twierdzi Rafał Rogulski, szef sekretariatu Sieci. Przypomina, że w praskiej konferencji bierze udział już 170 instytucji zajmujących się historią z całej Europy. Na poprzednim spotkaniu w Berlinie było ich 130, a na pierwszym, rok wcześniej w Gdańsku, zaledwie kilkadziesiąt.

Sekretariat Sieci mieści się w Warszawie. Wszyscy pracownicy są Polakami, tak jak i prof. Jan Rydel, przewodniczący komitetu sterującego całą instytucją.

Polska finansuje Sieć sumą 1,8 mln zł rocznie, nie licząc kosztów osobowych. To więcej niż Niemcy, których cały udział wynosi 370 tys. euro. Słowacja i Węgry mają wkłady symboliczne w postaci kilkudziesięciu tysięcy euro. Co ma z tego Polska? – Staje się graczem nie do pominięcia w całym europejskim dyskursie historycznym – mówi Rogulski.  Wzbudza to pewne obiekcje, o czym otwarcie mówi Markus Meckel, domagając się rotacji na najważniejszych stanowiskach w Sieci, co miałoby uczynić ją jeszcze bardziej atrakcyjną dla innych państw. Ale i bez tego Sieć się rozrasta  Ostatnio dołączyła Rumunia. Mogą się zdecydować Czesi, którzy użyczyli właśnie Sieci okazałej siedziby swego MSZ. – Będzie lepiej,  gdy UE zdecyduje się na współfinansowanie naszej instytucji – zapewnia Rafał Rogulski.

Co robią Niemcy

Sieć robi bez wątpienia dobrą robotę. Jej rezultaty są jednak mało widoczne. Jej pracom towarzyszy śladowe zainteresowanie mediów, zapewne dlatego, że  brak tu  ostrych sporów i historycznych kontrowersji. Ale tak już jest dzisiaj w gronie historyków.

Mimo to rozsądna jest decyzja, aby nie zajmować się problematyką wypędzeń ponad niezbędne minimum, niejako na marginesie innych analiz. Tym samym drażliwa tematyka w relacjach polsko-niemieckich zeszła na dalszy plan. Ale do czasu.

W Berlinie powstaje kosztem 37 mln euro centrum wypędzonych. Jeżeli dobrze pójdzie, otworzy swe podwoje za dwa lata. Usytuowane na szlaku turystycznym niemieckiej stolicy nieopodal Topografii Terroru, miejsca, gdzie mieściły się zbrodnicze instytucje III Rzeszy, będzie atrakcyjnym uzupełnieniem krajobrazu historycznego Berlina. Obliczone jest na tysiąc odwiedzających dziennie. Nawet jeżeli frekwencja będzie niższa, trzeba się liczyć z 250 tys. bywalców rocznie, w tym tysiącami uczniów niemieckich szkół. Dowiedzą się tam wiele o tym, że „14 milionów Niemców musiało w trakcie i pod koniec II wojny światowej oraz w latach powojennych opuścić swe rodzinne strony", co było konsekwencją „polityki narodowego socjalizmu, jego zbrodni i wywołanej przezeń i prowadzonej w sposób okrutny wojny", jak głosi wstęp do koncepcji planowanej wystawy przyszłego muzeum. Nie miejsce tutaj na rozpatrywanie wszystkich aspektów wystawy, która – jak zgodnie głoszą historycy zajmujący się tą sprawą – będzie jak najbardziej poprawna politycznie. Mimo to przekaz będzie czytelny: Niemcy są nie tylko sprawcami zbrodni  z czasów wojny, ale i ofiarami Hitlera, narodowego socjalizmu czy też po prostu historii. A może także po trosze Polaków, Czechów i innych narodów, które  wygnały Niemców z ich zamieszkanych od wieków terenów, pozbawiły mienia i przestrzeni kulturowej.

Gdańsk ?kontra Berlin

Ten obraz utrwali się w pamięci tysięcy odwiedzających w następnych latach i dziesięcioleciach to miejsce. I to bez względu na stopień poprawności przekazu prezentowanego za pieniądze niemieckich podatników i z inicjatywy Eriki Steinbach i jej Związku Wypędzonych, który ma swój udział w przygotowaniu koncepcji wystawy. Nie umniejszając przy tym roli historyków z wielu krajów, którzy czuwać mieli nad prawidłową interpretacją kontrowersyjnego tematu. Zaistnieje on na nowo już nie w postaci konfliktu międzynarodowego, ale w świadomości społecznej.

A to oznaczać może, że kierowana faktycznie przez Polskę Europejska Sieć Pamięć i Solidarność nie przebije się ze swymi konferencjami, imprezami i elitarnymi w gruncie rzeczy inicjatywami. Tym bardziej że unika konfrontacji na polu zdominowanym już przez niemiecką narrację historyczną na temat przymusowych przesiedleń Niemców, Polaków, Węgrów i wielu innych narodów po ostatniej wojnie.

Ale Sieć nie jest tu wyjątkiem. – Na ten temat nie będzie praktycznie ani słowa w Domu Historii Europejskiej w Brukseli – zapewnia prof. Włodzimierz Borodziej, przewodniczący rady naukowej powstającego muzeum europejskiego.

Będzie za to niemało w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które otworzy swe podwoje w przyszłym roku. Gdańsk to jednak nie Berlin, który staje się miejscem pielgrzymek turystycznych właśnie ze względu na swą historię, jako miejsce, gdzie podpalono Europę i gdzie nastąpiło symboliczne zjednoczenie kontynentu po zburzeniu muru berlińskiego.

Wielka sala pałacu Czernina  w Pradze, siedziby czeskiego MSZ, była świadkiem niejednego ważnego wydarzenia. To tutaj odbyło się ostatnie posiedzenie Układu Warszawskiego, na którym rozwiązany został sojusz obronny państw podporządkowanych ZSRR.

Z początkiem kwietnia rozbrzmiewały tu inne słowa. Marci Shore z Yale na przykładzie Lesława Maleszki, donosiciela  Służby Bezpieczeństwa, udowadniała, jak system totalitarny może zniszczyć człowiekowi życie. Peter Lagrou z Wolnego Uniwersytetu w Brukseli przypomniał, że pamięć Europejczyków jest swoistym polem rywalizacji i tym ważniejsza jest rola historyków jako przewodników po prawdziwym polu minowym, jakim jest wybiórczo traktowana historia.

Pozostało 92% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1026
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022