Pewnie niektórzy dali się nabrać na ten jego bezbronny półuśmiech – szczególnie w sowieckim KGB. W środku bowiem ma jakąś stalową sprężynę, której od 70 lat nikt nie jest w stanie zmiażdżyć, choć wielu próbowało.
Pierwszym laureatem Nagrody Solidarności jest Mustafa Dżemilew, przywódca krymskich Tatarów, człowiek, który nigdy do nikogo nie strzelał, ale wygrał wiele wojen. Wyróżnienie zostanie wręczone 4 czerwca, by upamiętnić zwycięstwo „panny S" w wyborach 1989 roku.
Dżemilew został deportowany z Krymu wraz ze swym narodem, gdy miał pół roku. Wrócił na półwysep jako 44-letni zwycięzca. Wcześniej spędził 15 lat w sowieckich więzieniach, łagrach i na zsyłkach tylko dlatego, że chciał po prostu wrócić do domu, na Krym. Z paragrafów, z jakich go za to skazywano, można by stworzyć wesołą antologię twórczości sowieckich biurokratów – gdyby nie stały za nimi ból, strach, udręka. Mimo tego wszystkiego nie było i nie ma w nim nienawiści. Pewnie dlatego bardzo się zaprzyjaźnił z przedstawicielem prześladującego go narodu, Rosjaninem Andriejem Sacharowem. Poznali się na Syberii, w Omsku. Dżemilew nieprzerwanie przez 303 dni prowadził więzienną głodówkę, pod przymusem dokarmiany przez strażników. Przerwał ją właśnie na prośbę Sacharowa – słynnego fizyka, dysydenta i laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Od tej pory byli przyjaciółmi. Tatar stał się częstym gościem w domu Sacharowa, poznał całą dysydencką Moskwę.
Dziś to on – Dżemilew – jest ostatnim z wielkich dysydentów, który w czasach równie parszywych jak sowieckie musi znów walczyć, musi znów udowadniać swe przywiązanie do wartości najprostszych i najważniejszych.
Jak za dawnych lat jego przeciwnikiem jest pułkownik KGB. Tym razem nazywa się Putin. „I któż to panu powiedział, że trzeba nas wyzwalać?" – rzucił cierpko w telefonicznej rozmowie z rosyjskim prezydentem podczas rosyjskiej agresji. Pewnie dlatego znów nie może wrócić na swój Krym. Tym razem powstrzymują go nie sądy, lecz kolumny wozów pancernych rosyjskiej armii.