Sąd w prowincjonalnym mieście Minja (250 km na południe od Kairu) podtrzymał wyroki śmierci dla prawie 200 członków i sympatyków rządzącego jeszcze rok temu Bractwa Muzułmańskiego, najważniejszej organizacji islamistycznej całego świata muzułmańskiego.
Wśród tych, którzy mają zawisnąć na szubienicy, jest i przywódca Bractwa, zwany generalnym przewodnikiem, Mohamed Badia. Lada moment wyrok ma usłyszeć także Mohamed Mursi, obalony rok temu przez armię prezydent wywodzący się z Bractwa. Szefem armii był wówczas obecny prezydent Abdel Fattah as-Sisi.
Nie wiadomo, czy i kiedy wyroki śmierci zostaną wykonane. Skazani mogą jeszcze liczyć na zmianę wyroku w sądzie wyższej instancji.
Makabryczna farsa
Obrońcy praw człowieka błyskawiczny proces w Minji uważają za ponurą farsę. Dwie setki ludzi mają stracić życie za ubiegłoroczne zamieszki, w wyniku których został zabity jeden człowiek: oficer policji – choć trzeba przyznać, że brutalnie: zatłuczono go w sali intensywnej terapii szpitala, gdzie trafił po ciężkim zranieniu w czasie ataku na komisariat. Wielu ze skazanych nie brało udziału w zamieszkach, sam Badia był już wówczas w areszcie w Kairze. Braciom Muzułmanom zarzucono też niszczenie mienia publicznego i prywatnego, w sierpniu zeszłego roku płonęły koptyjskie kościoły, domy i sklepy Koptów oraz urzędy. Jak tłumaczyli przeciwnicy islamistów, sąd uznał, że setki uczestników zamieszek, czyli ich zdaniem terrorystów, asystowały w zabiciu komisarza policji.
Od kilku miesięcy Bractwo Muzułmańskie jest zresztą uznawane za organizację terrorystyczną i nawet rozpowszechnianie jego ulotek grozi karą kilku lat pozbawienia wolności.