Sekretarz stanu USA udał się we wtorek do Irbilu, stolicy autonomicznego regionu kurdyjskiego w północnym Iraku. Spotkał się tam z przedstawicielami de facto niezależnych władz kurdyjskich - z prezydentem lokalnego rządu Massudem Barzanim i Falahem Mustafą, szefem kurdyjskiego biura kontaktów zagranicznych. Przekonywał ich do tego, by Kurdowie nie wykorzystywali krytycznej sytuacji w jakiej znalazł się Irak do poszerzania swojej autonomii, czy wręcz do deklaracji niepodległości o czym zaczęli już mówić co radykalniejsi politycy kurdyjscy. Na razie widać, że Kurdowie już wykorzystali zamieszanie do poszerzenia swojego obszaru wpływów. Po ucieczce armii irackiej zajęli zamieszały w dużej części przez ludność kurdyjską region Kirkuku obok którego znajdują się ważne pola naftowe.
W Iraku żyje ponad 6 mln Kurdów, którzy stanowią ok. jednej piątej ludności kraju. W ostatnich latach dalece uniezależnili się od władz centralnych ustanawiając w kontrolowanych przez siebie trzech prowincjach dobrze funkcjonującą administrację. Władze lokalne zapewniły edukację, służbę zdrowia i ochronę porządku publicznego o jakich w pozostałych częściach Iraku można tylko marzyć. Obserwowana jest też wyraźna poprawa sytuacji ekonomicznej, choć tradycyjnie północno-wschodnie regiony Iraku uważane były za uboższe niż reszta kraju. W ocenie wielu analityków w ostatnich latach jedynie Kurdowie mogą uznawać się za wygranych zmian.
Więcej w jutrzejszej "Rzeczpospolitej"