– Umowa stowarzyszeniowa jest przedsionkiem do potencjalnego członkostwa w UE, choć drzwi są zamaskowane – mówi Jacek Saryusz-Wolski. – Wszystko jest w rękach kraju stowarzyszonego. Może stworzyć fakty dokonane, w sensie przejęcia standardów UE. Wówczas pewnego dnia członkostwo stanie się oczywistością i rzeczywistością, a UE nie sposób będzie odmówić.
Dlatego ważniejsze jego zdaniem jest koncentrowanie się na reformach niż domaganie się obietnic. Same kraje już zresztą to zrozumiały i o obietnice nie proszą.
Nadzwyczajne przyśpieszenie
Umowa z Ukrainą miała być podpisana już w listopadzie 2013 roku, ale zwrot ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza i późniejsza destabilizacja polityczna kraju wstrzymała tę uroczystość na kilka miesięcy. Jednak agresywne zachowanie Rosji i obawa przed próbami wpływania na decyzje Kiszyniowa i Tbilisi spowodowały, że UE nadzwyczajnie przyspieszyła prace techniczne, prawne i tłumaczenie tych niezwykle skomplikowanych dokumentów. Jak mówią unijni urzędnicy, pobite zostały wszelkie rekordy, dzięki czemu umowy mogą zostać podpisane już dziś.
Rosja w innej unii
Muszą być jeszcze ratyfikowane przez parlament każdego z 28 państw UE, Parlament Europejski oraz odpowiednio parlamenty Ukrainy, Mołdawii i Gruzji.
W drodze wyjątku, znów z uwagi na obawy przed rosyjskimi działaniami destabilizacyjnymi, UE zmieniła jednak zasady wejścia w życie takich dokumentów prawnych. I postanowiła, że każdy z nich zacznie w praktyce obowiązywać już w momencie ratyfikacji przez kraj stowarzyszony, bez czekania na procedury potwierdzania umów w krajach UE, gdzie może to zająć nawet do dwóch lat. Bo np. w Belgii, z uwagi na skomplikowaną strukturę federalną, potrzeba do tego zgody pięciu parlamentów.
Eksperci UE w rozmowie z „Rz" oceniają, że ratyfikacja w każdych z tych trzech krajów może się nawet zakończyć w ciągu dwóch miesięcy.