Po podliczeniu większości głosów oddanych podczas niedzielnych wyborów nie ulega już wątpliwości, że do władzy w Sztokholmie powrócą wkrótce socjaldemokraci, a nowym premierem zostanie zapewne ich przewodniczący Stefan Lofven. Partia Socjaldemokratyczna zdobyła 31,2 proc. głosów, a cała zmontowana przez nią koalicja zbliżyła się do 43,7 proc.
Centroprawicowy sojusz pod wodzą ustępującego premiera Fredrika Reinfeldta zdołał przeprowadzić Szwecję przez europejski kryzys gospodarczy bez większych szkód, wprowadził też całą serię prorynkowych reform i obniżył podatki. Później jednak nastąpiła stagnacja z trwałym i wysokim – jak na Skandynawię – bezrobociem.
Trudno będzie o szefa dyplomacji równie aktywnego na Wschodzie jak Carl Bildt
Szwedzi odwrócili się też od liberalnej polityki proimigracyjnej i tradycyjnego promowania wielokulturowości. Te nastroje wykorzystała skrajnie prawicowa, ksenofobiczna partia Szwedzcy Demokraci, która niespodzianie stała się trzecim ugrupowaniem w kraju, zdobywając 12,9 proc. głosów (oznacza to podwojenie poparcia w ciągu czterech lat).
Powyborcze zmiany dotyczyć będą zapewne głównie polityki wewnętrznej i społecznej. Szwedzcy analitycy nie spodziewają się natomiast trzęsienia ziemi w relacjach Sztokholmu ze światem zewnętrznym. – W Szwecji istnieje dość utrwalony konsensus dotyczący głównych kierunków polityki zagranicznej, podzielany także przez socjaldemokratów – mówi „Rz" politolog prof. Johan Eriksson. – Wszystko zależy od składu przyszłego rządu, bowiem blok kierowany przez socjaldemokratów będzie musiał dobrać sobie partnerów.