Władze centralne od dawna osłabiają znaczenie lokalnego rządu, a najnowszym powodem frustracji Hongkończyków jest propozycja uzależnienia startu w wyborach na szefa administracji od zgody Pekinu począwszy od roku 2017. W praktyce może to oznaczać początek powolnej likwidacji specjalnego statusu regionu.
Weekendowe protesty sparaliżowały centralną dzielnicę biznesową miasta, ale wylały się także poza nią. Brało w nich udział kilkaset tysięcy osób. Szef lokalnego rządu Hongkongu, powszechnie nielubiany Leung Chun-ying, apelował o spokój, ale bez efektu. Zaprzeczył przy tym, jakoby poprosił o pomoc chińskie wojsko. Niezależnie od tego doszło do interwencji oddziałów prewencyjnych policji, które usiłowały rozganiać demonstrantów przy użyciu pałek i gazu łzawiącego. Około 40 osób zostało poszkodowanych. Po dwóch dniach niepokojów odwołano tradycyjny pokaz fajerwerków z okazji święta narodowego.
Tysiące ludzi postanowiły koczować na ulicach przez noc, aby rano znów wznowić demonstracje. Jak zapowiedział Benny Tai, uważany za twórcę ruchu Occupy Central, „będziemy walczyć tak długo, jak okaże się to konieczne".
Symbolem protestów stały się parasole, które służą do ochrony przed słońcem, zakrywają demonstrantów przed policjantami, a także stanowią swoisty nośnik dla haseł politycznych.
Organizatorzy ruchu Occupy Central twierdzą, że wyciągnęli wnioski z błędów popełnionych podczas poprzednich zmagań ulicznych w latach 2003 i 2012. W 2003 r. pół miliona ludzi protestowało przeciwko niekorzystnej zmianie ustawy o bezpieczeństwie publicznym. W 2012 r. powodem demonstracji było wprowadzenie do nauczania szkolnego „elementów patriotyzmu narodowego i moralności" (w istocie treści ideologicznych dyktowanych przez władze centralne).