Tłumy głównie młodych ludzi wciąż pozostają na ulicach, deklarując wolę walki o wolne wybory. W czasie oficjalnej uroczystości obchodów 65. rocznicy utworzenia ChRL szef miejscowego rządu Chun-ying Leung doznał upokorzenia, gdy podczas grania hymnu narodowego obecni odwrócili się do niego plecami.
W rozmowach z zachodnimi dziennikarzami mieszkańcy metropolii nie ukrywają obaw, że rząd chiński może odwołać się do przemocy, tak jak na placu Tiananmen lub w Tybecie. W przypadku Hongkongu jest to jednak mało prawdopodobne. Po pierwsze, wydarzenia rozgrywają się na oczach całego świata, a nie na odległej prowincji, jaką jest Tybet albo Sinkiang, gdzie siły bezpieczeństwa bez wahania rozprawiają się z opornymi.
Po drugie, w odróżnieniu od spontanicznych ruchów protestu w Chinach – w Hongkongu ugrupowania opozycyjne są doskonale zorganizowane, zarówno te tradycyjne, np. Partia Demokratyczna, jak i nowe ruchy oddolne, takie jak Nowa Partia Ludowa, Liga Socjaldemokratów, ruch Occupy Central albo uczniowski ruch Scholarism.
Po trzecie, Hongkong – nawet mimo prób przeniesienia gospodarczego punktu ciężkości kraju do Szanghaju – pozostaje najważniejszym chińskim oknem na świat i centrum biznesowo-finansowym całej południowo-wschodniej Azji. W sytuacji niepewności gospodarczej i widocznego spowolnienia tempa wzrostu destabilizowanie tak ważnego ośrodka byłoby co najmniej nierozsądne.
Po czwarte, w trakcie dyskretnych rozmów prowadzonych od dawna z Tajwańczykami (ich celem jest jakaś forma zjednoczenia z ChRL) pojawiła się szansa na postęp. W tej sytuacji straszenie partnerów z Tajpej wizją politycznych opresji mogłaby narazić rozmowy na fiasko, a wiadomo, że przyciągnięcie „zbuntowanej wyspy" jest punktem honoru dla Pekinu. Sygnałem ostrzegawczym dla władzy mogą być już deklaracje solidarności z Hongkongiem docierające wczoraj z Makao.