Minęło siedem miesięcy od czasu, kiedy Ukraina straciła Krym. Od tamtej pory mieszkańcy półwyspu musieli odebrać w urzędach rosyjskie paszporty i dopasować się do nowej rzeczywistości.
Rzeczywistość ta nie wszystkim się podoba. Dla niektórych skończyła się przymusową imigracją.
Ale dla innych zwiększeniem zarobków i awansem. To właśnie ci drudzy wykonują każde polecenie przełożonych z Moskwy i na wszelkie sposoby bronią rosyjskości na półwyspie, mimo że nie zawsze są zgodne z moralnością i prawem.
Tymczasem zwykli ludzie, wśród których najwięcej jest emerytów, mierzą się z trudnościami „okresu przejściowego" i szczerze wierzą w lepsze życie pod rosyjską flagą.
Na początku tego roku (przed aneksją Krymu) średnia pensja w Moskwie wynosiła około 60 tys. rubli (równowartość ok. 6 tys. złotych), a w sąsiadującym z półwyspem rosyjskim Rostowie nad Donem ok. 30 tys. rubli. W tym czasie mieszkańcy półwyspu – autonomicznej republiki na Ukrainie – zarabiali średnio ok. 2900 hrywien, czyli trzy razy mniej niż w Rostowie i prawie sześć razy mniej niż w Moskwie.