W poniedziałek nad ranem głosami 155 deputowanych (w 300-osobowej izbie) parlament przyjął budżet na przyszły rok, który w ogóle nie uwzględnia zastrzeżeń Brukseli i Waszyngtonu. Ustawa finansowa zakłada optymistyczny scenariusz wzrostu (o 2,9 proc.) i jednocześnie przewiduje zasadnicze cięcia podatków (np. o 30 proc. od paliwa grzewczego). Mimo to dokument zakłada bardzo niewielki (0,2 proc. PKB) deficyt budżetowy.
Tyle że zdaniem wierzycieli, których przedstawiciele (tzw. Trojka) byli w poniedziałek w Atenach, te założenia są wzięte z sufitu. Unijni eksperci uważają, że Grecja nadal powinna ograniczać wydatki (m.in. tnąc emerytury i dodatki pracownicze), aby opanować kolosalny (175 proc. PKB) dług kraju. Od 2010 r. UE i MFW przekazały Grecji aż 240 mld euro pomocy w zamian za radykalne reformy oszczędnościowe, które doprowadziły do spadku średnich dochodów Greków aż o 1/3 i wzrostu wskaźnika bezrobocia do 26 proc. osób w wieku produkcyjnym.
– Rząd premiera Antonisa Samarasa od wielu miesięcy zapowiadał, że przed końcem tego roku Grecja zamknie program pomocy Unii i MFW i skończy z polityką oszczędzania. Chciał w ten sposób powstrzymać przejęcie władzy przez populistów. Ale reakcja Brukseli okazała się o wiele twardsza, niż się spodziewał. Tyle że teraz Samarasowi trudno się wycofać ze złożonych obietnic – tłumaczy „Rz" Dimitris Kastikas, szef ateńskiego portalu Crisisobs.eu oraz ekspert Greckiej Fundacji Polityki Zagranicznej i Europejskiej (Eliamep).
Do marca parlament musi wybrać następcę obecnego prezydenta Karolosa Papuliasa. Ale tego nie da się zrobić bez poparcia 180 deputowanych, o 25 więcej, niż dysponuje obecna koalicja. Jeśli Samaras nie przekona do swojego kandydata niezależnych posłów, będzie musiał rozpisać przedterminowe wybory. A te, jeśli wierzyć sondażom, wygra skrajnie lewicowa partia SYRIZA.
– Bruksela nie docenia ryzyka przejęcia władzy przez populistów, uważa, że wszystko jedno, kto w Grecji rządzi, i tak dostosuje się do warunków wierzycieli. Ale to nie musi być prawda – uważa Kastikas.