Po odbytym w Kijowie w piątek późnym wieczorem spotkaniu premiera Węgier Viktora Orbána i prezydenta Ukrainy Petro Poroszenki wydano jedynie krótki komunikat mówiący o tym, że omówiono aktualne sprawy istotne dla obu stron, m.in. sprawę tranzytu gazu przez Ukrainę na Węgry i sytuację mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu.. Po raz pierwszy premier Węgier oficjalnie przyznał, że na Ukrainie toczy się wojna.
Podczas spotkania nie przewidywano żadnych istotnych porozumień ani kontraktów. Chodziło jedynie o zademonstrowanie dobrych relacji sąsiednich państw i okazanie poparcia dla rozejmu osiągniętego w Mińsku. Poroszenko zgodził się na spotkanie mimo iż miał za sobą prawdziwy polityczny maraton: 16 godzinne obrady w Mińsku, po których natychmiast poleciał do Brukseli by zdać sprawę podczas unijnego szczytu.
Wizyta została zaplanowana w ostatniej chwili, jednak jej błyskawiczne zorganizowanie pod koniec bieżącego tygodnia ma bardzo jasny kontekst polityczny. Z jednej strony węgierski premier chciał zademonstrować, że nieprawdą jest antyukraińskie nastawienie jego rządu, z drugiej zaś wyciągnął rękę do Petra Poroszenki tuż przed zapowiedzianą na przyszły wtorek wizytą Władimira Putina w Budapeszcie.
Stosunki węgiersko-ukraińskie obarczone były wieloma problemami. Węgry od czasu rewolty na kijowskim Majdanie z podejrzliwością obserwowały rozwój sytuacji na Ukrainie. Dominowało przekonanie, że do władzy dochodzą nacjonaliści i prawicowi radykałowie, co będzie miało złe konsekwencje dla mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu.
W okolicach Beregowa (węg. Beregszász) i Uzgorodu (węg. Ungvár) w znacznym skupieniu żyje 150-tysięczna mniejszość węgierska pozostała po rozbiorze Królestwa Wegierskiego po I wojnie światowej. Już w swoim przemówieniu inaugurującym drugą kadencję rządów w maju ub.r. Viktor Orbán opowiedział się za przyznaniem Węgrom zakarpackim autonomii. Zostało to źle odebrane bowiem Ukraina zaczęła się właśnie borykać z problemem separatyzmu w Donbasie.