„Trochę spokojniej - o znów walą" – pisze na Facebooku polski dziennikarz Dawid Wildstein, przebywający od trzech dni na zachodnich krańcach Doniecka. Od czasu przyjazdu polskich dziennikarzy do tego rejonu jest on bez przerwy ostrzeliwany przez rosyjską artylerię z miasta.
„Na naszym terenie sytuacja wygląda następująco: siły separatystyczne i rosyjskie prowadzą ciągły ostrzał artyleryjski - działa samobieżne, (wyrzutnia rakiet) Grad , (wyrzutnia rakiet) Buratino, moździerze 80 i 120 mm. Są zabici po stronie ukraińskiej. Ukraińcy nie odpowiadają artylerią na ostrzał." – pisze.
Poza okolicami Doniecka cały czas trwa strzelanina w okolicach Mariupola oraz na północny zachód od Ługańska. Nawet OBWE – która miała monitorować zawieszenie broni - w końcu ogłosiła, że Ukraina „przeżywa krytyczne chwile" a „ciągłe naruszanie rozejmu może doprowadzić do eksplozji niekontrolowanej przemocy". Uczynił to minister spraw zagranicznych Serbii Ivica Daczić – jego kraj pełni obecnie funkcję rotacyjnego przewodniczącego. Ale nie powiedział, kto narusza rozejm.
„(Ukraińscy) żołnierze, mając świadomość, że ich własna armia nie zapewnia im osłony artyleryjskiej, trwają na pozycjach, czekając wciąż na rozkazy... bądź na śmierć z nieba" - pisze Wildstein z okolic Doniecka.
12 lutego Rosja, Ukraina, Niemcy i Francja uzgodniły wprowadzenie rozejmu wzdłuż całej linii frontu w Donbasie. Przerwanie ognia miało się zacząć od 15 lutego, a po nim miało rozpocząć się wycofywanie ciężkiej broni w głąb własnych pozycji. Od momentu oficjalnego rozpoczęcia rozejmu nie było ani jednego dnia bez walk, w której stroną atakująca są Rosjanie. Początkowo koncentrowały się one wokół Debalcewa, które w końcu zostało ewakuowane przez ukraińską armię.