Zawarte jeszcze w 1990 r. porozumienie nakładało zarówno na NATO, jak i na ZSRR (później Rosję) limity uzbrojenia w poszczególnych regionach oraz system ich kontroli przez międzynarodowych inspektorów. To jednak przeszłość: we wtorek wieczorem rosyjski MSZ niespodziewanie poinformował, że Moskwa nie jest już stroną porozumienia. Teraz Rosjanie mogą całkiem swobodnie przemieszczać swoje siły zbrojne bez informowania o tym sojuszu atlantyckiego.
– Rosja wykorzysta tę możliwość do podjęcia próby zastraszenia krajów bałtyckich, Polski oraz mniejszych państw zachodnich, jak: Szwecja, Finlandia, Dania i Holandia. Niemcy nie będą przedmiotem takiej presji, bo to dla Kremla zbyt ważny partner polityczny i handlowy – mówi „Rz" Igor Sutiagin, ekspert prestiżowego londyńskiego Royal United Services Institute (RUSI).
W szczególności Kreml chce wcześniej wyposażyć w pociski Iskander M stacjonującą w obwodzie kaliningradzkim 152. brygadę rakietową. Nowy sprzęt miałby zostać dostarczony jeszcze przed końcem roku, a nie w 2017–2018 roku, jak do tej pory się spodziewano.
– Rosja będzie symulować, że iskandery są wyposażone w pociski atomowe, i polskiemu wywiadowi trudno będzie to wykluczyć. Ale sądzę, że w rzeczywistości Kreml nie chce przemieszczać broni atomowej do obwodu kaliningradzkiego, bo to region trudny do obrony w razie konfliktu – przyznaje Sutiagin.
Polska najwyraźniej tę groźbę bierze poważnie pod uwagę. MON przyspieszył termin rozstrzygnięcia przetargu na budowę systemu obrony rakietowej, w którym startuje amerykański Raytheon i francuski MBDA. Decyzja ma zostać podjęta już w kwietniu, a nie, jak sądzono, do końca roku. Nieoficjalnie wiadomo, że od obu koncernów Warszawa zażądała przedstawienia takiego systemu, który byłby zdolny ochronić nasz kraj właśnie przed wystrzelonymi tuż zza granicy iskanderami.
– Chcemy pokazać Rosjanom, że mamy narzędzie, aby się obronić, że nie damy się zastraszyć. To taka gra o to, kto zrobi na kim większe wrażenie – mówią „Rz" polskie źródła dyplomatyczne.
Do niedawna Kreml mógł wykorzystać zerwanie traktatu CFE, aby rozlokować broń ofensywną także przy wschodniej polskiej granicy, na Białorusi. Jednak po zajęciu blisko rok temu Krymu Aleksander Łukaszenko nie zgadza się na takie rozwiązanie. Obawia się, że, tak jak na półwyspie, stacjonujące na miejscu wojska rosyjskie mogą posłużyć do przejęcia bezpośredniej kontroli nad terenami należącymi do byłej radzieckiej republiki.
– Polska nie jest krajem łatwym do zastraszenia nie tylko dlatego, że ma nowoczesne siły zbrojne, ale także ze względu na historyczne doświadczenia konfrontacji z Rosją – przyznaje „Rz" Nick Delorannaga, ekspert wojskowego instytutu analitycznego Jane's w Londynie.