Stojący nad grobem 83-letni Raul Castro nie może tak po prostu zapomnieć o swoim życiu rewolucjonisty. Dlatego na pierwszy od 20 lat szczyt Ameryk, do którego został dopuszczony, przyjechał z buńczucznym przemówieniem. W stolicy Panamy zamiast ośmiu minut, jak każdy inny przywódca, przemawiał przez trzy kwadranse, aby, jak twierdzi, „nadrobić czas za wszystkie okazje, kiedy nie pozwolono mu mówić". Wezwał do „dalszej walki, dalszego udoskonalania socjalizmu". Zaintonował nawet pieśń o „boju przeciwko zniewoleniu". Ale ani razu nie nazwał Baracka Obamy imperialistą. A na koniec wypowiedział słowa, które przejdą do historii: „Obama to człowiek uczciwy, trzeba wspierać jego dążenie do zniesienia embarga". Obaj przywódcy rozmawiali potem przez przeszło godzinę w małym pokoiku centrum kongresowego Panama City.