Cenę wywoławczą na aukcji na te stanowisko hakerzy wyznaczyli na 1 bilion dolarów opisując je następująco „zarządzanie państwem i przynoszenie zysku sobie i swoim przyjaciołom i krewnym".
Obiekt do zarządzania opisano zaś tak: „Cała Rosyjska Federacja z Krymem i Sewastopolem, ludności 146 milionów, bardzo dużo ropy, gazu, lasów, ziemi – no i w ogóle, czego tu nie ma". Jako „obciążenia" wymieniono zaś „kilka milionów urzędników, którzy też mają prawo do swojej doli od dochodów Rosyjskiej Federacji".
Zamiast „dokumentacji" umieścili swój manifest: „sprzedaż stanowiska prezydenta będzie uczciwsza niż prowadzenie wyborów ze z góry wiadomym wynikiem". „Proponujemy sprzedawanie wszystkich stanowisk państwowych, one i obecnie są sprzedawane – niech więc choć dochód z tego zasila budżet Rosyjskiej Federacji" - piszą. „Chcesz mieć dostęp do koryta – bierz udział w aukcji, płać pieniądze do kasy państwowej i spokojnie kradnij przez całą kadencję" - proponują urzędnikom i politykom.
„Jesteśmy przekonani, że jeśli przywódca narodu, prezydent Władimir Putin poprze naszą inicjatywę, to bez wątpienia zagłosują na nią wszyscy deputowani Zgromadzenia Federalnego (obu izb rosyjskiego parlamentu) a szanowny Trybunał Konstytucyjny uzna, że nie jest sprzeczna z ustawą zasadniczą" - piszą na zakończenie.
„Uralscy cyberpartyzanci" przypominają przy okazji, że już kolejny raz włamali się na stronę rządowych zamówień. Rzeczywiście, w połowie lutego, w imieniu nikomu nieznanego wójta rejonu niżniesierginkiego z okolic Jekaterinburga wystawili na aukcję Kreml. Powodem był „brak środków na wsparcie Noworosji (tak rosyjscy nacjonaliści nazywają południową i wschodnią część Ukrainy)".