Przez cztery lata Mariano Rajoy nauczył się słuchać Angeli Merkel. Za wdrożenie niemal co do joty programu cięć budżetowych napisanego w Berlinie hiszpański premier dostał ostatnio wyjątkową pochwałę.
– Chciałabym, aby taki przywódca stał na czele Niemiec. Życzę panu premierowi sukcesu – mówiła w minionym tygodniu kanclerz, przyjmując Rajoya nad Szprewą.
Na trzy miesiące przed wyborami do Kortezów to dla lidera Partii Ludowej ważne słowa. Ale Rajoy nie zamierza słuchać Berlina w sprawie, która, jak mówi sama Merkel, będzie teraz najważniejszym wyzwaniem dla Europy: migracji.
Podczas gdy szefowa niemieckiego rządu zapowiedziała, że jej kraj może w tym roku przyjąć nawet 800 tys. imigrantów, a każdy Syryjczyk, który dotrze przed oblicze niemieckiego urzędnika, automatycznie otrzyma azyl, Madryt robi, co może, aby powstrzymać falę uciekinierów.
W lipcu Hiszpania zgodziła się przyjąć jedynie 2749 uchodźców na 5849, o jakie wówczas apelowała Bruksela, z czego ledwie 1300 zostanie zabranych z Włoch i Grecji. To proporcjonalnie do postulatów Unii nawet mniej niż to, na co wówczas przystała Polska. To także determinacja Rajoya w znacznym stopniu storpedowała wówczas niemiecki pomysł automatycznego podziału uchodźców między kraje Unii, bez wpływu rządów narodowych. Stanęło na zasadzie dobrowolności. I nawet na początku minionego tygodnia, gdy Ewa Kopacz już miękła pod naciskiem Berlina i zapowiedziała, że zgodzi się przyjąć więcej uchodźców niż już obiecane 2,2 tys., hiszpańska wicepremier Soraya Saenz de Santamaria wykluczała taką możliwość.