Proces budzi emocje, bo odbywa się w momencie wielkiej debaty o uchodźcach i muzułmanach w całej Unii Europejskiej.
Geert Wilders od kilkunastu lat jest czołowym krytykiem islamu jako kompletnie nie do pogodzenia z wartościami zachodnimi, używa radykalnego języka. Za wyrażanie podobnych poglądów w Holandii zginął reżyser Theo van Gogh, dlatego Wilders od dawna ma całodobową ochronę. Pod szczególnym nadzorem jest sąd w Badhoevedorp pod Amsterdamem, w którym odbywa się proces.
Geert Wilders już miał jeden podobny proces w 2011 roku. Sąd oceniał, czy zgodne z prawem jest nazywanie islamu religią przemocy, porównanie Koranu do „Mein Kampf" Adolfa Hitlera i nawoływanie do odbierania obywatelstwa „muzułmańskim kryminalistom". Wilders został wówczas uniewinniony.
Czy teraz nie skończy się podobnie? - Wtedy chodziło o wypowiedzi uderzające w religię, teraz w rasę. I a to jest uważane za przestępstwo – powiedziała rzeczniczka prokuratury cytowana przez agencję Reuters.
Część obserwatorów uważa, że proces jeszcze zwiększy popularność Wildersa i PVV. Od tygodni partia zajmuje pierwsze miejsce w sondażach i gdyby teraz odbywały się wybory, mogłaby liczyć na 35 ze 150 miejsc w parlamencie, mniej więcej tyle, ile razem partie obecnej koalicji.
Dotychczas było nie pomyślenia, żeby tak radykalny polityk jak Wilders stanął na czele rządu. Ale niechęć już wcześniej nie była tak wielka, by z nim nie współpracować. PVV na mocy oficjalnej umowy wspierała w latach 2010-2012 mniejszościowy rząd liberała Marka Ruttego. Wtedy to trwała nagonka na Polaków mieszkających w Holandii. Na stronie internetowej partii PVV, bez której głosów w parlamencie upadłby rząd Holandii, obywatele mogli składać doniesienia na Polaków (czy hałasują, piją, zajmują miejsca parkingowe itp.). I dziesiątki tysięcy składały.