Rz: W UE są różne nieformalne kręgi. Ale teraz Grupa Wyszehradzka (V4) wydaje się najważniejszym, najmocniejszym i najbardziej jednolitym blokiem. Czy wynika to z tego, że kraje tej właśnie grupy są sobie najbliższe?
György Schöpflin: Tak jest, ale odpowiedź na pytanie, dlaczego, wymagałaby analizy historycznej. Są różne płaszczyzny myślenia, które nie są identyczne dla tych krajów, ale są zbliżone. I dlatego rozumiemy się lepiej niż inni, np. Portugalczycy z Irlandczykami. Najważniejsze jest wspólne doświadczenie 45 lat komunizmu. Ale mamy też wspólne interesy bieżące. Takim ewidentnym jest problem migracji. Kraje V4 z sukcesem współpracują od 25 lat i grupa jest coraz silniejsza. Wiem, że trwają dyskusje o jej powiększeniu, ale na razie bez skutku. Pytanie, w jakim kierunku: o kraje bałtyckie, o Słowenię, o Rumunię? Tego na razie nie wiadomo. Jest to format międzyrządowy, jest wiele współpracy między różnymi ministerstwami, która nasiliła się jeszcze w ciągu ostatnich pięciu lat.
Polski rząd jest bardzo wrażliwy na inne formaty ścisłej współpracy, które nie obejmują Polski, jak choćby ostatnie spotkania niemiecko-francusko-włoskie, i traktuje je jako tworzenia podziałów w UE. Czy nie obawia się pan, że silne V4 będzie interpretowane jako próba dzielenia UE?
Ale już jest tak interpretowane i to jest wyraz stosowania podwójnych standardów. Kiedy Cipras zaprosił do Aten przywódców południowej Europy, nikt mu tego nie wypominał. Jest przecież trwająca od dawna współpraca krajów skandynawskich, jest Trójkąt Weimarski i oczywiście współpraca francusko-niemiecka. Jest więc wiele wewnętrznych kręgów w UE, ale tylko na V4 reakcje są negatywne. Jak choćby wstępniak w „Financial Times" w ubiegłym tygodniu mówiący o kontrrewolucji środkowoeuropejskiej. Takiego języka używa się w stosunku do Europy Środkowej. Niestety, Europa operuje podwójnymi standardami.
Pan nie uważa, że V4 chce dokonać kontrrewolucji?