"Macron President" – takie hasło skandowali zwolennicy najbardziej prawdopodobnego przyszłego prezydenta Francji. Co prawda w drugiej turze jest jeszcze kandydatka Frontu Narodowego Marine Le Pen, ale jej szanse na końcowy sukces są niewielkie. I nie chodzi tu tylko o matematyczne wyliczenia, choć i te stawiają Emmanuela Macrona w roli faworyta. Zarówno bowiem François Fillon, jak i Benoit Hamond już poprosili swoich wyborców, żeby w drugiej turze oddali swe głosy na Macrona. Od takiej deklaracji wstrzymał się inny poważny kandydat w pierwszej turze Jean-Luc Melanchon, ale czegóż można się spodziewać po kryptokomuniście...
Jednakże inny szczegół przykuł moją uwagę i wzmocnił me przekonanie, że Francja już wybrała. Otóż nigdy nie było tak, iż zwycięski w pierwszej turze kandydat na prezydenta każe czekać na swoje przemówienie ponad dwie godziny, ba, jedzie ze swego sztabu wyborczego do miejsca zgromadzenia sympatyków jego partii w asyście kamer telewizyjnych i obstawie policyjnej. Ten przywilej przysługuje tylko głowie państwa albo przyszłej głowie państwa.
Francja już symbolicznie wybrała. Komentatorzy podkreślają oczywiście, że kampania przed drugą turą wyborów będzie ostra. I zetrą się w niej poglądy pro- i antyeuropejskie, poglądy realizmu gospodarczego z populizmem, patriotyzm (jak podkreśla sam Macron) z nacjonalizmem.
I będą to z całą pewnością tematy zasadnicze. Czy Macron potrafi wyjść z tych debat zwycięsko? Sądząc po jego spokojnym i wyważonym przemówieniu po pierwszej turze, potrafi. Jednakże inne pytania zaprzątają dzisiaj już głowy Francuzów. Jakim prezydentem będzie Macron?
Jeden ze znajomych Francuzów zwrócił mi uwagę na fakt, że w otoczeniu Macrona jest już dziś wielu byłych ministrów z rządu Hollande'a. Czy zatem nowy prezydent postawi na starą gwardię? Byłby to dość istotny błąd, albowiem głównym atutem Macrona jest jego świeżość, młodość i niezależność od „usankcjonowanych" przez dziesięciolecia układów politycznych.