Rzeczpospolita: Kontrowersyjna wystawa Domu Historii Europejskiej w Brukseli przedstawia wyłącznie zachodnie spojrzenie na najnowsze dzieje Europy, a zupełnie pomija nasze doświadczenia. Był pan członkiem Rady Nadzorczej tego muzeum w czasie przygotowywania ekspozycji. Dlaczego pozwolił pan na stworzenie tak jednostronnej wystawy?
Prof. Wojciech Roszkowski: Rada Nadzorcza zajmowała się kwestiami budowy muzeum, sprawami technicznymi, prawnymi i ekonomicznymi. Natomiast to Rada Naukowa odpowiadała za kształt wystawy, która jest po prostu bulwersująca. Tożsamość europejska jest właściwie białą kartą – z wystawy nie dowiemy się, na czym polega europejskość. W historii naszego kontynentu należałoby podkreślić przede wszystkim jego korzenie, czyli filozofię grecką, prawo rzymskie, chrześcijaństwo czy rolę państw narodowych. A to muzeum ukazuje Kościół i religię jako problemy konieczne do przezwyciężenia. Tak samo traktuje ideę narodu, a przecież Zjednoczona Europa to unia państw i narodów, z których każdy wnosi do niej jakieś dziedzictwo, wartości. Ale tego twórcy wystawy nie pokazują, za to uciekają w jakieś bezkształtne pseudowartości. Opowiadają historię XX w. z perspektywy lewicowej albo nawet komunistycznej. Pozytywnym bohaterem jest Feliks Dzierżyński, to w gruncie rzeczy interpretacja historii, którą znamy z naszych podręczników z czasów PRL. Ja za to żadnej odpowiedzialności nie mogę brać i wiosną ustąpiłem z Rady Nadzorczej na znak protestu przeciw temu, co ostatecznie nam zaprezentowano.