Korespondencja z Nowego Jorku
Wcześniej oba kraje, z którymi USA ma podpisane porozumienia o współpracy w zakresie bezpieczeństwa, z przerażeniem słuchały komentarzy Donalda Trumpa, który jeszcze w trakcie kampanii sugerował, że powinny zaopatrzyć się w broń jądrową, bronić się same i więcej płacić za utrzymanie wojsk amerykańskich stacjonujących w ich regionie.
W trakcie czterodniowej wizyty, która była jego pierwszą zagraniczną podróżą, Mattis uspokoił władze Korei Południowej i Japonii, obiecując „efektywną i natychmiastową reakcję" na wypadek ataku ze strony Korei Północnej, która już posiada zdolność wystrzelenia rakiet dalekiego zasięgu w stronę Japonii oraz prawie ma gotowe rakiety z głowicami nuklearnymi, które będą mogły sięgnąć brzegów Stanów Zjednoczonych. Szef Pentagonu zapewnił, że zobowiązania Ameryki dotyczące bezpieczeństwa w tym rejonie są nie do złamania. – Powiedział wszystko, czego od niego oczekiwano. Celem jego wizyty było zapewnienie poparcia – powiedział w wywiadzie dla CNN Anthony Ruggiero z Fundacji Obrony Demokracji.
Mniej powodów do zadowolenia mają Chiny i Korea Północna. Obu nie spodobało się, że Mattis zadeklarował poparcie dla wdrożenia przeciwrakietowego systemu THAAD (Terminal High Altitude Area Defense), którego szczegóły omówił w ub. roku Barack Obama z administracją Seulu. System ten ma na celu wzmocnienie ochrony Korei Południowej i Japonii, jak również żołnierzy amerykańskich stacjonujących w obu krajach. Pekin sprzeciwia się wdrożeniu tego systemu, bo będzie on w stanie penetrować tereny północnych Chin i wykryć ewentualne manewry wojskowe.
Będąc w Tokio, amerykański sekretarz obrony podkreślił, że USA wykorzystywać będą dyplomatyczne kanały w celu powstrzymania Chin od kontrowersyjnej działalności na Morzu Południowochińskim. – Nie ma w tym momencie potrzeby podejmowania działań wojskowych. W tej sytuacji najlepiej działać dyplomacją – powiedział Mattis.