Choć Peerelu nie mamy już od 25 lat, prawo wciąż w wykoślawiony sposób pozwala kontrolować obywateli. Najnowszy przykład? Straż miejska może sprawdzić, czym palimy w piecu. Może wtargnąć do naszego domu o szóstej rano, i to bez nakazu sądowego. Wystarczy, gdy ma upoważnienie od wójta, burmistrza czy prezydenta. Taką władzę, większą niż policja, mają na przykład krakowscy strażnicy.
Uprawnienie, które pozwala znienacka kontrolować obywateli, zapisane jest w prawie o ochronie środowiska. Ograniczenie jest tylko jedno: kontrola musi zostać przeprowadzona między godz. 6 a 22.
– Taki przepis w gorszej sytuacji stawia mieszkańców. Ich prywatność jest gorzej chroniona niż swoboda prowadzenia biznesu. Na gruncie zasad konstytucyjnych powinno być odwrotnie – przekonuje Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z UW. Firmy chroni ustawa o swobodzie działalności gospodarczej, która nakazuje uprzedzić o kontroli.
Uprawnienia straży budzą wątpliwości konstytucyjne. Funkcjonariusza trzeba wpuścić, nawet jeśli przyjdzie o szóstej rano i bez zapowiedzi. Za zamknięcie mu drzwi przed nosem grozi zarzut karny: udaremniania kontroli i nawet do trzech lat pozbawienia wolności.
Nie tylko przepisy o ochronie środowiska ograniczają naszą prywatność. Zdaniem Piotrowskiego nadmierna ingerencja państwa w swobodę obywateli występuje szczególnie w sferze informatycznej.