Leszek Blanik: w trzy sekundy po złoty medal

Rywalizację w skoku Leszek Blanik wygrał w wielkim stylu. Zawodnik AZS AWFiS Gdańsk zdobył pierwszy złoty medal olimpijski w historii polskiej gimnastyki

Aktualizacja: 19.08.2008 10:38 Publikacja: 19.08.2008 01:25

Leszek Blanik: w trzy sekundy po złoty medal

Foto: Rzeczpospolita

– Jadę wygrać – mówił przed odlotem do Chin. – Jeśli nie będę wierzył, że mnie na to stać, nie stanę na podium – powtarzał. Bał się tylko kontuzji, która mogła zniweczyć lata treningów, i pecha, który niejeden raz był już obecny w jego życiu. Trener Blanika Andriej Lewit, Ukrainiec z polskim paszportem, pytany o faworytów odpowiadał, że każdy z ośmiu finalistów będzie niebezpieczny, ale najgroźniejszym przeciwnikiem Blanika jest on sam.

– Jeśli wykona oba skoki czysto, tak jak w eliminacjach, powinien stanąć na podium – mówił kilka dni temu. Blanik nie zaprzeczał. – Mogę zdobyć ten medal, stać mnie na to. Nie wiem tylko jakiego koloru – zaklinał rzeczywistość, gdy po raz kolejny padało pytanie o szanse.

National Indoor Stadium to imponujący obiekt. 20 tysięcy miejsc, wszystkie zajęte. Dwa ogromne telebimy, dwie tablice świetlne pozwalają zbliżyć się do czarodziei współczesnego sportu, jakimi są gimnastycy. Jeden z nich to Leszek Blanik, mistrz ryzykownych skoków, brązowy medalista olimpijski z Sydney, złoty ze Stuttgartu. To tam rok temu wywalczył olimpijską kwalifikację, zdobywając mistrzostwo świata. Gdyby nie wygrał, nie byłoby go w Pekinie, tak jak zabrakło go w Atenach. Wtedy też był najlepszy na świecie, ale na igrzyska nie pojechał, bo bezduszny regulamin i małe interesy możnych tego sportu stanęły mu na przeszkodzie.

– Były łzy i żal do całego świata, ale to już przeszłość. Dużo się wtedy nauczyłem, nabrałem dystansu do wielu spraw. Zrozumiałem, że poza skokiem przez konia istnieje jeszcze inne życie. Możliwość startu w Pekinie potraktowałem więc jako prezent od losu, który czasami się ode mnie odwracał. To stawia mnie w komfortowej sytuacji. Niczego już nie muszę, czuję się spełniony i postaram się to wykorzystać – mówił w rozmowie z „Rz” przed wylotem na igrzyska.

Po eliminacjach, w których zajął trzecie miejsce i zapewnił sobie start w finale, wiedział, że będzie skakał jako ostatni. Później dokonano jednak drugiego losowania i przesunięto go na piąte miejsce. Po nim mieli skakać dwaj Rumuni, Flavius Koczi i Marian Dragulescu, a stawkę zamykał Białorusin Dmitrij Kasperowicz. Nie wszyscy wiedzą, że tym, który sprawił, że doszło do powtórnego losowania, był Adrian Stoica, szef Komisji Technicznej Światowej Federacji Gimnastycznej, zresztą też Rumun.

Kiedy Blanik szykował się do swojej pierwszej próby, wiedział już, że skaczący przed nim Francuz Thomas Bouhail i Rosjanin Anton Gołocuckow mają wysokie noty i jeśli chce walczyć o podium, nie może sobie pozwolić na błędy. Po skokach Hiszpana Isaaca Botelli i drugiego z Francuzów Benoita Caranobe mógł odetchnąć. Nie wytrzymali nerwowo. Botella w drugiej próbie zatrzymał się po skoku poza polem lądowania, a Caranobe, brązowy medalista w wieloboju, w drugiej próbie próbował blanika, skoku po raz pierwszy wykonanego przez Polaka, który ma już stałe miejsce w gimnastyce i figuruje w katalogu pod jego nazwiskiem. Blanik okazał się jednak zbyt trudny dla Francuza, który w tym momencie nie liczył się już w rywalizacji.

– Jadę wygrać – mówił Leszek Blanik przed odlotem do Chin

Chwilę później blanika, skok numer 340, o najwyższym stopniu trudności (7,0), w mistrzowskim stylu wykonał sam Leszek Blanik. Przyzna potem, że był zdenerwowany, ale opanował emocje. Nauczył się już oswajać swoje lęki, wie, co ma robić, żeby nogi nie drżały. Czasami mówi coś do siebie, głęboko oddycha. Fachowo nazywa się to „ustalaniem struktury ruchu”.

Lądowanie było – jak mówią znawcy – wysoko ustane. Notę (16,600) obniżył tylko drobny kroczek w przód. Ale i tak była najwyższa. Teraz należało tylko oddać drugi równie dobry skok i czekać, co zrobią Koczi, Dragulescu i Kasperowicz. Blanik raz jeszcze coś do siebie zagadał i ruszył. Cały skok z rozbiegiem i lądowaniem to trzy sekundy. Całe życie pracował nad tym, by nie popełnić błędu, który wszystko przekreśli, gdy przyjdzie czas najważniejszej próby. I nie popełnił. Oczekiwanie na ocenę się przeciągało. W Stuttgarcie czekali z Lewitem 15 minut. Tu wynik podano szybciej. 16,537 – średnia z obu skoków. Taka sama jak Francuza, ale to Blanik jest pierwszy, nie Bouhail.

Później już nic nie zależało od niego. Usiadł i czekał. Ze spokojem patrzył, jak Flavius Koczi przewraca się w pierwszym skoku. Miał już medal, nie wiadomo było tylko jakiego koloru. Następny w kolejce był Marian Dragulescu, jeden z najbardziej utytułowanych gimnastyków, trzykrotny mistrz świata w skoku, odwieczny rywal Blanika. Godzinę przed startem siedział przed halą i zaciągał się papierosem. Wielki mistrz, który kilka miesięcy temu omal nie skręcił karku. Cudem zdążył się wykurować na igrzyska. Pierwszy skok oddał bajeczny, bliski ideału, na złoty medal – 16,800 pkt. Ale jednym skokiem nie wygrywa się takich zawodów. Trzeba w drugiej, równie trudnej i niebezpiecznej próbie wylądować tak samo pewnie jak w pierwszej. Dragulescu kręci salta w powietrzu i pada przy lądowaniu. Lewit podaje mu rękę w geście współczucia, Rumun ze spuszczoną głową jest już w cieniu. Skończy na czwartym miejscu.

Wiadomo, że Blanik w najgorszym wypadku będzie drugi. Został już tylko Kasperowicz. Białorusin nie dokręcił półobrotu, spadł na jedną nogę. Nota 16,300. Drugi skok był niewiele lepszy, wystarczył tylko na szóste miejsce.

Blanik pada w objęcia Lewita, wyjmuje zdjęcie trzyletniego synka Artura. To nie sen, jest mistrzem olimpijskim.

Urodzony 1 marca 1977 roku w Wodzisławiu Śląskim. Wzrost 163 cm, waga 64 kg. Zawodnik AZS AWFiS Gdańsk (od roku 1998). Wcześniej (1986 – 1997) ćwiczył w Klubie Gimnastycznym Radlin pod okiem trenera Alfreda Kucharczyka. Trenerem w AZS jest Piotr Mikołajek, a w kadrze Polski Andriej Lewit z Ukrainy. Brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Sydney. Mistrz świata (2007, Stuttgart), dwukrotny wicemistrz świata (2002, Debreczyn, 2005, Melbourne), brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Sydney (2000). Na igrzyskach w Atenach (2004) nie startował. W mistrzostwach Europy zajął pierwsze miejsce (2008, Lozanna), drugie (1998, Sankt Petersburg) i trzecie (2004, Lublana). Wszystkie osiągnięcia w tej samej konkurencji – skoku przez stół gimnastyczny. Ośmiokrotny mistrz Polski w wieloboju

Po drugim skoku wiedziałem, że medal będzie. Leszek mi zaimponował, bo ma nerwy ze stali. Jedynym, który mógł go zepchnąć na drugie miejsce, był Dragulescu. Ale on miał tyle problemów zdrowotnych wcześniej, że nie był w stanie przygotować najwyższej formy. Z drugim skokiem nie radził sobie na treningach, widziałem to, mówiłem Leszkowi. To wyjątkowy skok, o najwyższej skali trudności (7,2). Wyceniany jeszcze wyżej niż skoki Blanika. Dragulescu ryzykował, bo chciał zdobyć złoty medal. Gdyby wybrał łatwiejsze rozwiązanie, oddałby medal walkowerem. Jest prawdziwym mistrzem, więc tego nie zrobił. Zagrał va banque i przegrał. Blanik też ryzykował, i to od dawna. Niewielu na świecie próbuje wykonywać jego skoki. Są piekielne. Nieosiągalne dla wielu znakomitych zawodników. j.p.

– Jadę wygrać – mówił przed odlotem do Chin. – Jeśli nie będę wierzył, że mnie na to stać, nie stanę na podium – powtarzał. Bał się tylko kontuzji, która mogła zniweczyć lata treningów, i pecha, który niejeden raz był już obecny w jego życiu. Trener Blanika Andriej Lewit, Ukrainiec z polskim paszportem, pytany o faworytów odpowiadał, że każdy z ośmiu finalistów będzie niebezpieczny, ale najgroźniejszym przeciwnikiem Blanika jest on sam.

Pozostało 93% artykułu
Sport
WADA walczy o zachowanie reputacji. Witold Bańka mówi o fałszywych oskarżeniach
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił