Co więc pcha ich do tak dramatycznego kroku jak dobrowolne, transkontynentalne rozstanie na lata? Jak wyjaśnia socjolożka z Uniwersytetu Marylandzkiego profesor Kim Sung-kjung, to efekt zbieżności wielu zjawisk: globalizacji, rosnącej zamożności Koreańczyków, łatwości w podróżowaniu i komunikowaniu się. Tego, że angielski jest łaciną współczesnego świata, a w Korei słabo go uczą. Ale przede wszystkim: specyficznego systemu społecznego, jaki wciąż panuje w tym kraju.
- W Korei edukacja jest nieprawdopodobnie droga, a konkurencja ogromna. Łatwiej i taniej jest wysłać rodzinę do Ameryki - wyjaśnia mi Lim Hjun-ok, jedna z kirogi-matek mieszkających na przedmieściach Waszyngtonu, w stanie Wirginia. W tradycji konfucjańskiej, w której osadzone jest koreańskie społeczeństwo, edukacja jest najważniejszą drogą do kariery. W zasadzie tylko dostanie się na jeden z kilku elitarnych uniwersytetów gwarantuje powodzenie w życiu. Nawet osobistym, bo szczególnie w przypadku mężczyzn słabe wykształcenie (czyli magisterium słabego uniwersytetu) oznacza ograniczoną możliwość znalezienia odpowiednio wykształconej żony.
Walka o przynależność do elity zaczyna się już w przedszkolu i trwa aż do studiów. Rywalizacja jest brutalna, a od uczniów wymaga się niewyobrażalnych dla dzieci zachodnich wyrzeczeń. Po szkole, dzieci spędzają każdego dnia parę godzin na kosztownych korepetycjach, bez których nie da się osiągnąć dobrych rezultatów. W wakacje wysyłane są na edukacyjne obozy, by uczyć się na przykład angielskiego.
Jak mawia się w Korei, tylko uczeń, który śpi nie więcej jak cztery godziny na dobę, ma szansę osiągnąć coś w życiu. Kłopot w tym, że nawet ci, którzy śpią po trzy godziny, wcale nie mają gwarancji, że uda im się zdać na dobrą uczelnię. W przypadku porażki dla uczniów z zamożnych rodzin pozostawała zwykle jeszcze jedna szansa - wyjazd na studia do Ameryki. Kiedyś korzystali z tej możliwości nieliczni, teraz stać na to tysiące.
Co więcej, w ostatnich latach powstała wręcz moda na amerykańskie dyplomy. Nawet czołowe uniwersytety koreańskie oferują najlepszym programy wymiany z czołowymi uczelniami w USA, takimi jak Harvard, Stanford czy Duke. Rodziny kirogi próbują dojść do tego samego inną, ich zdaniem pewniejszą drogą: wdrożyć dziecko w amerykański system szkolnictwa na niższym poziomie i doprowadzić je aż do college'u.
A jednocześnie fundują dzieciom coś, na co raczej nie miałyby szans w rodzinnym kraju: chwile radosnej beztroski.