Mirosław Kraszewski, lekarz z okolic Duisburga, nie widział syna od siedmiu lat, nie licząc krótkiego spotkania z okazji siódmych urodzin chłopca. Ale to było “nielegalne”. A wszystko dlatego, że nie zgodził się, by rozmawiać z nim wyłącznie po niemiecku. Filip wychowywał się w mieszanym małżeństwie. Od urodzenia mówił w dwóch językach. Problemy, jak twierdzi Kraszewski, zaczęły się już w przedszkolu.
[wyimek]Komisja Petycji europarlamentu przyznała rację rodzicom skarżącym się na Jugendamty[/wyimek]
– W zdania wypowiadane po niemiecku syn wtrącał polskie słowa. Sprawą zainteresował się Jugendamt, czyli Urząd do spraw Dzieci i Młodzieży. Usłyszałem, że dwujęzyczne wychowanie jest dla dziecka niedobre – wspomina ojciec.
Kiedy rozwodził się z żoną, sąd orzekł, że Filip zostanie z nią. Kraszewski może go widywać, ale podczas spotkań ma mówić po niemiecku. – Nie zgodziłem się, więc odebrano mi wszelkie prawa – wspomina. Na wczorajsze spotkanie do Poznania przywiózł powiększoną kserokopię paszportu chłopca z napisem “Polnisch Verboten” (“polski zakazany”).
Wojciech Pomorski, nauczyciel z Hamburga, po raz ostatni widział swoje córki sześć lat temu. Historia niemal taka sama jak Kraszewskiego: żona Niemka, rozwód, niekorzystna decyzja sądu i Jugendamt zakazujący kontaktów z dziećmi w języku innym niż niemiecki. – A przecież pierwszy punkt niemieckiej konstytucji mówi, że wolność człowieka jest nienaruszalna. Mnie z tej wolności odarto – podkreśla Pomorski.