Władze wzywają do pozostania przy „skromnych i prostych uroczystościach". Apel wystosowały po tym, gdy jeden z członków rządzącego Indyjskiego Kongresu Narodowego (INC) wydał na ślub syna 40 mln dolarów. Przygotowania do ceremonii trwały 40 dni, a zaangażowanych w nie zostało tysiąc pracowników. Prowadzące do miejsca przyjęcia drogi przystrojone zostały kwiatami, a bliscy panny młodej podarowali jej przyszłemu mężowi helikopter.
– Rzeczywiście nie powinniśmy tak dużo pieniędzy wydawać na przyjęcia weselne. Kongres nie jest jednak uprawniony do wydawania tego typu opinii. Takie słowa – wypowiadane przez polityków, którzy sami wyprawiają kosztowne przyjęcia, brzmią po prostu śmiesznie. – To hipokryzja – mówi „Rz" dziennikarka hinduskiego dwutygodnika „Governance Now" Neha Sethi.
Rządzący podkreślili, że utrzymujący się obecnie trend – organizowanie ślubów z wielką pompą – uprzykrza życie przeciętnym obywatelom. Orkiestry dęte, barwnie przystrojone konie, gigantyczne namioty mogące pomieścić nawet tysiące osób, wszystko to dezorganizuje życie miast i miasteczek. Politycy zwrócili uwagę, że przy okazji tego typu imprez często dochodzi do paraliżu komunikacyjnego. Przemierzające ulice kolorowe korowody z nowożeńcami nie tylko blokują bowiem ruch, ale przyciągają również tłumy gapiów.
– Niektórzy spędzają na weselu niespełna 30 minut, podczas gdy dojazd zajmuje im blisko cztery godziny. Namioty zawsze rozstawiane są w ten sposób, że blokują drogi, a goście walczą na parkingach, by postawić samochody – mówi Sheila Dikshit, członkini INC kierująca lokalnymi władzami Delhi.
Tego samego zdania jest student z Bombaju Fiaz Shaikh. – Spójrzmy na stolicę. Miasto ma wystarczająco dużo kłopotów i nieustannie jest zakorkowane. I tak często są problemy z szybkim dotarciem do szpitala. Huczne wesela jeszcze bardziej pogarszają sytuację – podkreśla w rozmowie z „Rz".