Zgodnie z dramaturgią spektaklu aktor co sześć minut wlewał w siebie cztery setki czystej wódki. Po wypiciu butelki (około 75 cl) alkoholu niespodziewanie (nie było o tym słowa w scenariuszu) stał się agresywny. Kolega z zespołu schował więc przed nim drugą butelkę wódki, a ktoś inny zawołał: „Widzowie nie chcą, żebyś więcej pił". Aktor wpadł we wściekłość.

Z kontraktu zawartego z organizatorami przedstawienia wynikało, że 23-letni performer miał nie opuszczać kwadratowego dywanika, pić wódkę, a cały show miał trwać trzy godziny. Aktor złamał wszystkie ustalenia. Nie dość, że dwa razy wytoczył się poza dywanik, to na dodatek nie zdołał wypić takiej ilości alkoholu, jak zapowiadał. Nie wspominając już o tym, że na scenie wytrwał tylko dwie godziny.

Spektakl wywołał gwałtowną krytykę. Dlaczego aktor upija się w nim naprawdę, ryzykując zatrucie alkoholem? – pytano. Dlaczego naraża widzów? – W performance chodzi o stworzenie wydarzeń. Symulowanie pijaństwa byłoby tylko fikcją – odpierała zarzuty Maria Stiernborg z grupy wystawiającej spektakl. A jego celem było przecież wywołanie debaty o uzależnieniach.

Tylko czy gra jest warta świeczki w kraju, w którym konsumpcja alkoholu jest niższa od przeciętnej w Europie? Szwed wypija rocznie 9,3 litra czystego alkoholu (dane z 2009 r.), podczas gdy przeciętna w Europie wynosi ponad 12 litrów. W końcu lat 90. konsumpcja faktycznie wzrosła dramatycznie, ale potem spadła. W Szwecji nadal w alkohol (oraz piwo powyżej 3,5 procent) można się zaopatrzyć jedynie w specjalnych sklepach monopolowych Systembolaget. Naród w trzeźwości mają utrzymać wysokie ceny napojów wyskokowych oraz ograniczenie dostępu do alkoholu. A ostatnio, jak widać, także performance – grupa pokaże go w Sztokholmie i Uppsali.