Tłumy demonstrantów zalały w sobotę ulice największych izraelskich miast, m.in. Jerozolimy, Tel Awiwu i Hajfy. Demonstranci trzymali plakaty z hasłami: "żądamy sprawiedliwości społecznej". Media piszą o buncie klasy średniej.
Demonstracje zaczęły się dwa tygodnie temu, kiedy kilkaset osób rozbiło namioty przy głównej ulicy w Tel Awiwie, domagając się obniżek cen mieszkań. Demonstracje przeciwko podwyżkom z dnia na dzień przybierały na sile.
– Początkowo myślałem, że to nic nieznaczący protest marginalnych lewicowych grup. Myliłem się. Mamy do czynienia z głębokim społecznym buntem, którego nie można zignorować – mówi "Rz" Yitzhak Klein z Israel Policy Centre w Jerozolimie.
Izrael świetnie sobie poradził w czasie kryzysu, a wzrost gospodarczy wyniesie w tym roku 5 proc. Władze tłumaczą, że z powodu światowego kryzysu ceny wielu produktów musiały pójść w górę. Jednak zdaniem ekspertów krytyka rosnących cen mieszkań jest uzasadniona. To bowiem od rządu zależy, komu zostanie przekazana ziemia pod budownictwo. Zyski czerpią z tego potężne grupy interesów, z którymi żaden rząd do tej pory wolał nie zadzierać.
Protestów nie uspokoiła nawet zapowiedź prawicowego premiera Beniamina Netanjahu budowy 50 tysięcy nowych mieszkań i obietnica zorganizowania okrągłego stołu. W niedzielę ze stanowiska zrezygnował dyrektor generalny w Ministerstwie Finansów Haim Shani. – Moim zdaniem nie dojdzie do upadku rządu. Premier musi jednak zmienić swoją politykę – mówi Klein.