Szukali prof. Domańskiego w lesie, był w szpitalu

Ranny w wypadku znany profesor leżał na szpitalnym łóżku, a w tym samym czasie szukały go duże siły policyjne. Dlaczego nie można było szybko ustalić, gdzie jest?

Publikacja: 05.09.2014 02:00

Prof. Hernyk Domański

Prof. Hernyk Domański

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

– Nie ma bazy ofiar wypadków, które trafiły do szpitali, a do której mielibyśmy dostęp – mówi Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej policji, która szukała prof. Henryka Domańskiego. Nie wiadomo nawet, kto mógłby stworzyć taką bazę.

Znany socjolog zaginął w niedzielę wieczorem w Warszawie, w peryferyjnej dzielnicy Białołęka. Z domu wyszedł, aby pobiegać. Potrącony został przez samochód lub motor. Przechodnie wezwali pogotowie, ono policję. Rannego naukowca przewieziono do Szpitala Bródnowskiego.

Policja życzyłaby sobie rejestru ofiar wypadków przyjętych do szpitali

– Był przytomny. Podał swoje nazwisko, choć numeru PESEL nie pamiętał – opowiada Piotr Gołaszewski, rzecznik lecznicy. Profesor przeszedł operację. Nie ma zagrożenia jego życia.

Domański nie był w stanie skontaktować się z najbliższymi, więc ci dwa dni po zaginięciu w środę o godzinie pierwszej w nocy powiadomili komisariat na Białołęce.

– Po przyjęciu zgłoszenia o zaginięciu oficer dyżurny zadzwonił do Szpitala Bródnowskiego z pytaniem, czy nie ma tam takiego pacjenta lub osoby o nieustalonych danych, która odpowiadałaby rysopisowi. Usłyszeliśmy, że nie ma – opowiada Marta Sulowska, rzecznik policji na warszawskiej Pradze-Północ, która zajęła się poszukiwaniami profesora.

Do tej samej komendy już we wtorek trafiły informacje o wypadku, w którym ucierpiał socjolog, ale policjanci nie wiedzieli, że ofiarą był prof. Domański.

W środę rano policja zdecydowała się zorganizować dużą akcję poszukiwawczą. Wzięło w niej udział ok. 30 policjantów, psy tropiące, helikopter. Działania na zielonych terenach Białołęki trwały kilka godzin. Nie przyniosły rezultatów.

Dlaczego policjanci nie skojarzyli, że ranny w wypadku mężczyzna to poszukiwany profesor? – Inni policjanci zajmują się wypadkiem, inni poszukiwaniami. Informacja z komendy nie trafiła do komisariatu na Białołęce – mówi Sulowska.

Dlaczego policjanci nie mogli w szpitalu potwierdzić, że leży tam poszukiwany profesor? – W nocy trudno dodzwonić się na Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR). Poza tym pracownicy tego oddziału nie mają informacji o pacjentach leżących na innych oddziałach – tłumaczy Piotr Gołaszewski ze Szpitala Bródnowskiego. Dodaje, że takie dane policjanci mogą dostać w godzinach urzędowania dyrekcji lub w wydziale statystyki medycznej – tłumaczy Gołaszewski. Zwraca uwagę, że dużym błędem policjantów było opieranie się na tym, co usłyszeli na SOR.

– Przecież współpracujemy ze szpitalami od wielu lat. Pracownicy SOR znają naszych policjantów, a policjanci personel szpitala – odpowiada Sulowska.

Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji, mówi, że funkcjonariusze, którzy chcą sprawdzić, czy ktoś leży w szpitalu, muszą sami obdzwaniać lecznice. Zauważa, że wyjściem z sytuacji byłaby budowa systemu z informacjami o ofiarach wypadków, który byłby kompatybilny z policyjnym.

– Trudno, byśmy sami prowadzili rejestr pacjentów, a że nikt o takim systemie nie myśli, dlatego dziś dane sprawdzamy na piechotę – dodaje Sokołowski.

Społeczeństwo
Kolejny incydent w szpitalu. „Agresywny i wulgarny pacjent”
Społeczeństwo
Władysław Kosiniak-Kamysz w Dniu Flagi: Bądźmy dumni z Biało-Czerwonej
Społeczeństwo
Cudzoziemcy na potęgę kupują mieszkania w Polsce. Zachęcił ich kredyt 2 procent
Społeczeństwo
Nie żyje Sławomir Wałęsa. Syn byłego prezydenta miał 52 lata
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Społeczeństwo
Nie żyje Tomasz Jakubiak. Znany kucharz miał 41 lat
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne