Jazydzi wegetujący w obozach dla uchodźców na północy Iraku zachowali tylko życie. Wygnani ze swoich siedzib w okolicy Sindżaru zalali bezładną falą miasteczka i wsie w Kurdystanie i przy granicy z Turcją, które z dnia na dzień stały się wielkimi obozowiskami wygnańców. Do Xaniku trafiło 65 tys. ludzi, do Derebunu 40 tys., do Dohuku 40 tys., do Zakho nawet 120 tys. Dołączyli do nich Syryjczycy i Irakijczycy uciekający przed okrucieństwami fanatyków z Państwa Islamskiego.
Domem dla nich stały się namiotowe miasta, w których trwa codzienna walka o przetrwanie. W ciągu ostatniego półrocza zorganizowali sobie życie, na ile potrafili, ale wciąż brakuje prawie wszystkiego – lekarstw, prądu, czystej wody. Gdy nastała tegoroczna zima – wyjątkowo jak na bliskowschodnie warunki ostra – okazało się, że dodatkowym problemem jest brak ciepłej odzieży i ogrzewania.
W ostatnich dniach fala zimna i opadów ustąpiła, a na frontach wojny z Państwem Islamskim notowane są pierwsze sukcesy. Budzi to nadzieję, choć do rozwiązania problemów zdesperowanych mieszkańców obozowisk dla uchodźców wciąż daleko.
Instytucje udzielające międzynarodowej pomocy humanitarnej – OCHA (Biuro ONZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej), UNHCR (Urząd Wysokiego Komisarza NZ ds. Uchodźców), FAO, UNICEF, Międzynarodowy Czerwony Krzyż i Półksiężyc, pozarządowe organizacje pomocowe z całego świata – głównie z Europy i Ameryki – dwoją się i troją, a jednak sytuacja pozostaje dramatycznie zła. Organizatorzy pomocy rozkładają bezradnie ręce: nie mamy środków, a skala potrzeb przekroczyła wszelkie wyobrażenia.
Dramat humanitarny
Rzeczywiście takiego nagromadzenia katastrof humanitarnych nie było od dawna. W 2006 r. liczbę ludzi potrzebujących szybkiej pomocy humanitarnej oceniano na 30 mln, rok temu na 52 mln, a dzisiaj jest ich już ponad 100 mln. Tak gwałtownego wzrostu liczby ofiar kryzysów ONZ nie notowała jeszcze nigdy. Nieszczęścia milionów ludzi wywołuje wojna w Syrii i Iraku, lokalne konflikty w Sudanie Południowym i w Nigerii, Republice Środkowej Afryki, katastrofą humanitarną coraz bardziej grozi konflikt na wschodzie Ukrainy i chaos we względnie zamożnej do niedawna Libii.
Jakby tego było mało, wciąż trwa walka z epidemią eboli w Afryce Zachodniej i na pomoc czekają ofiary klęsk żywiołowych – jak choćby ludzie pozbawieni wszystkiego przez olbrzymi tajfun, który w grudniu spustoszył Filipiny, albo powodzie w Pakistanie i Boliwii. Bez pieniędzy zrobić można niewiele, choć sporadycznie takie „cuda" też się zdarzają. Negocjatorzy UNICEF zdołali osiągnąć porozumienie z rebeliantami w południowym Sudanie, na mocy którego zwalniani będą żołnierze-dzieci. Pierwszych kilkuset opuściło oddziały zbrojne w zeszłym tygodniu.
ONZ ocenia, że na pilną pomoc dla 57–60 mln ludzi na całym świecie potrzeba dziś 16,4 mld dol. W teorii to suma nieporównywalnie mniejsza niż to, co wyłożono na pomoc dla jednej tylko Grecji, gdzie nikt głodu nie cierpi. A jednak kasa organizacji pomocowych w większości świeci pustkami. Na pomoc dla uchodźców z ogarniętej chaosem Republiki Środkowej Afryki potrzeba było w zeszłym roku 127 mln dol. Z trudem zebrano 30 mln.
W tym roku może być jeszcze trudniej. Według danych OCHA po to, by skutecznie pomóc 2,7 mln ludzi w RŚA i uciekinierom z tego kraju do państw ościennych, potrzeba przynajmniej 600 mln dol. Dotychczas wpłynęło niewiele ponad 2 proc. tej kwoty. Jeszcze oporniej idzie zbiórka pomocy dla ludności cywilnej na Ukrainie. Karin de Gruijl, rzeczniczka wysokiego komisarza ds. uchodźców, musiała przyznać, że do ostatniego tygodnia stycznia żaden z darczyńców nie dokonał jeszcze wpłaty na działania agend ONZ na wschodzie Ukrainy.