Jazydzi wegetujący w obozach dla uchodźców na północy Iraku zachowali tylko życie. Wygnani ze swoich siedzib w okolicy Sindżaru zalali bezładną falą miasteczka i wsie w Kurdystanie i przy granicy z Turcją, które z dnia na dzień stały się wielkimi obozowiskami wygnańców. Do Xaniku trafiło 65 tys. ludzi, do Derebunu 40 tys., do Dohuku 40 tys., do Zakho nawet 120 tys. Dołączyli do nich Syryjczycy i Irakijczycy uciekający przed okrucieństwami fanatyków z Państwa Islamskiego.
Domem dla nich stały się namiotowe miasta, w których trwa codzienna walka o przetrwanie. W ciągu ostatniego półrocza zorganizowali sobie życie, na ile potrafili, ale wciąż brakuje prawie wszystkiego – lekarstw, prądu, czystej wody. Gdy nastała tegoroczna zima – wyjątkowo jak na bliskowschodnie warunki ostra – okazało się, że dodatkowym problemem jest brak ciepłej odzieży i ogrzewania.
W ostatnich dniach fala zimna i opadów ustąpiła, a na frontach wojny z Państwem Islamskim notowane są pierwsze sukcesy. Budzi to nadzieję, choć do rozwiązania problemów zdesperowanych mieszkańców obozowisk dla uchodźców wciąż daleko.
Instytucje udzielające międzynarodowej pomocy humanitarnej – OCHA (Biuro ONZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej), UNHCR (Urząd Wysokiego Komisarza NZ ds. Uchodźców), FAO, UNICEF, Międzynarodowy Czerwony Krzyż i Półksiężyc, pozarządowe organizacje pomocowe z całego świata – głównie z Europy i Ameryki – dwoją się i troją, a jednak sytuacja pozostaje dramatycznie zła. Organizatorzy pomocy rozkładają bezradnie ręce: nie mamy środków, a skala potrzeb przekroczyła wszelkie wyobrażenia.