W Ponte di Nanto, miasteczku pod Vicenzą, przed sklepem jubilerskim zatrzymał się samochód. Wysiadło z niego dwóch zamaskowanych, uzbrojonych w kałasznikowa i kij bejsbolowy bandytów. Otworzyli ogień, by sterroryzować sprzedawczynię, i rozbili gabloty z biżuterią.
Widząc, co się dzieje, zaprzyjaźniony z dziewczyną właściciel stacji benzynowej z naprzeciwka, 65-letni Graziano Stacchio, zapalony myśliwy, z zaplecza wyciągnął swoją dubeltówkę i zaczął strzelać. Najpierw oddał strzał w powietrze, potem wycelował w samochód. Krzyknął do bandytów, żeby uciekali, bo za chwilę przyjadą karabinierzy. Wtedy jeden z rabusiów wybiegł ze sklepu, wymierzył w benzyniarza i zaczął iść w jego stronę. Graziano strzelił, mierząc w nogi. Rzeczywiście trafił napastnika nieco powyżej kolana, jednak bandyta niebawem zmarł w wyniku upływu krwi. Trzech jego kompanów zbiegło.
Okazało się, że zmarły to mieszkający w obozie nieopodal Vicenzy 41-letni włoski Rom o bardzo bogatej przeszłości kryminalnej. Miał już na koncie kilka napadów z bronią w ręku.
Stacchio tłumaczył prowadzącym sprawę śledczym, że obawiał się o życie swojej przyjaciółki i dlatego sięgnął po broń. Zapewniał, że nie chciał zabić i dlatego mierzył w nogi. Był zrozpaczony, że w efekcie uśmiercił rabusia.