Tekst pochodzi z Magazynu Sukces
Sprawa nie jest prosta. Rejon, który stał się międzynarodową stolicą firm IT, działa według heraklitowej dewizy „panta rhei". Nieokreślone wydaje się tu wszystko. Od granic, które nieustannie się przesuwają, zagarniając kolejne miasteczka we wschodniej części zatoki San Francisco, do firm, które powstają, padają, a na ich miejscu natychmiast pojawiają się kolejne – dynamiczne start-upy, w równym stopniu skazane na klęskę, co na sukces. I właśnie w tym szczególnym biznesowym ekosystemie nasi rodacy świetnie się odnajdują. Jedni mieszkają w tej części północnej Kalifornii od lat. Inni wpadają na chwilę, aby zobaczyć, co się dzieje w świecie hi-tech, i interesujące ich idee przeszczepić potem na rodzimy grunt.
Zabójcza fałszywa skromność
Na jednym z dziedzińców Uniwersytetu Stanforda zgiełk. Młodzi ludzie zbici w niewielkie grupki dyskutują zawzięcie, kilku spóźnionych studentów biegnie na zajęcia, inni pochyleni nad laptopami pracują w skupieniu. Stanford University to jeden z filarów Doliny Krzemowej. Tu kształci się specjalistów, którzy zasilają potem lokalne firmy. I tu firmy te zgłaszają się po radę w przełomowych dla przedsiębiorstwa momentach. Dla Marcina Kowalika, właściciela funduszu inwestycyjnego Black Pearls z Trójmiasta, to jeden z obowiązkowych przystanków podczas podróży do Doliny. – Swoje wizyty planuję dziś rozsądniej niż na początku, gdy wydawało mi się, że muszę być wszędzie, z każdym porozmawiać. Popełniłem typowy grzech debiutanta. Zachłysnąłem się atmosferą tego miejsca – opowiada. – Ten „pierwszy raz" przyprawił mnie o zawrót głowy. Podczas drugiej wizyty przyjechałem więc z ambitnym zamiarem zrobienia biznesu. Nic nie ugrałem.
Tak prysł mit o technologicznym raju, gdzie wystarczy mieć pomysł i chcieć go zrealizować, by osiągnąć sukces. Podczas kolejnych wizyt był zatem już znacznie ostrożniejszy, choć entuzjazm pozostał. – Paradoksalnie przyjeżdżam teraz, by oszczędzać pieniądze. Podpatruję, jakie panują tu trendy, w co i jak się inwestuje. Dzięki temu jestem w stanie ustrzec się wielu błędów na własnym podwórku – podsumowuje swoje ostatnie pobyty w Silicon Valley. I przekonuje, że Polacy nie powinni mieć żadnych kompleksów, bo mają dużo do zaoferowania. Wtóruje mu Chris Burry, konsultant z US Market Access Center, który często pomaga biznesmenom spoza Stanów Zjednoczonych w stawianiu pierwszych kroków w Dolinie Krzemowej. – Często spotykam się z ludźmi, którzy wiele potrafią, ale niewiele mówią na ten temat – mówi. – To fałszywa skromność. W Ameryce trzeba umieć sprzedać nie tylko produkt, ale i siebie. Na szczęście widzę coraz więcej utalentowanych, pewnych siebie Polaków, którzy wiedzą, czego chcą, i potrafią to osiągnąć.
Nad filiżanką Sooo Goood
W niecce między Zatoką San Francisco na wschodzie, wypiętrzonymi przez trzęsienia ziemi górami Santa Cruz na zachodzie, przesmykiem Golden Gate oddzielającym Pacyfik od Zatoki na północy i rolniczymi nizinami na południu działa około 10 tys. start-upów, setki potężnych korporacji hi-tech i ponad tuzin wycenianych na miliardy dolarów technologicznych gigantów: Google, eBay, Facebook, Apple, Facebook, Yahoo! i inni.