Prezydent Valéry Giscard d’Estaing powierzył w 1975 r. jednemu z największych autorytetów kraju zadanie przekonania Francuzów do legalizacji aborcji. Simone Veil, uratowana z Holokaustu więźniarka Auschwitz-Birkenau, polityk i prawniczka żydowskiego pochodzenia, przekonywała w parlamencie: „Zwierzę się z odczuć kobiet w tym niemal wyłącznie złożonym z mężczyzn zgromadzeniu: przerwanie ciąży to jest zawsze dramat, przez który nigdy się nie przechodzi z radością” – mówiła ówczesna minister zdrowia.
Legalizacja przerywania ciąży pod ścisłymi warunkami, przyjęta wówczas na próbę na okres pięciu lat, była reakcją na sprawę 17-letniej Marie-Claire Chevalier, która usunęła ciążę będącą wynikiem gwałtu, a sąd mimo obowiązującego wówczas prawa nie skazał jej na karę więzienia.
Jednak przez kolejne pół wieku ewolucja społeczeństwa poszła daleko. Wydłużono prawo do aborcji z 10 do 14 tygodni wieku płodu, wykreślono wymóg, aby kobieta była w „rozpaczliwej kondycji”, wprowadzono zwrot kosztów operacji przez państwo.
Czytaj więcej
To już zaczyna przypominać efekt domina. Po Mali i Republice Środkowoafrykańskiej francuscy żołnierze wycofują się z Burkina Faso. Ich zadania przejmują rosyjscy najemnicy z Wagnera.
Jak wynika z sondażu IFOP, 81 proc. Francuzów popiera dziś prawo do przerywania ciąży. I gdy tradycyjne środowiska kościelne kilka dni temu w rocznicę uchwalenia ustawy Veil wezwały do manifestacji w centrum Paryża „w obronie życia”, stawiło się wedle organizatorów 20 tys. osób, ale zdaniem Prefektury policji – tylko 6 tys.