Najczęściej są nieszczepione, słabe czy wręcz chore, bo zbyt wcześnie zostały odłączone od matki. Szczenięta z polskich „fabryk psów” mają zwykle sfałszowane papiery.
W Niemczech można je kupić w Internecie lub z ogłoszeń w prasie. Kosz ze szczeniętami na przygranicznym bazarze np. w Słubicach to codzienny widok. Zainteresowanie Niemców szczeniętami z Polski jest ogromne, tym bardziej, że ich cena jest kilkakrotnie niższa od cen na niemieckim rynku. Polski buldożek z ogłoszenia kosztuje do 350 euro. Oficjalna cena w Niemczech to około 1500 euro.
Na nic zdają się apele i kampanie w mediach prowadzone przez niemieckie organizacje ochrony zwierząt m.in. „Vier Pfoten” czy Europejskie Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt i Natury (ETN). Wstrząsające reportaże emitowane w niemieckiej telewizji o losie psów z polskich pseudohodowli krótko wpływają na sumienia niemieckich nabywców, hamując apetyt na zakup szczenięcia z Polski.
„Jesteśmy bezradni”
Od 1 stycznia 2012 roku obowiązuje w Polsce ustawa zabraniająca nielegalnej hodowli psów. Ustawa sobie, a życie sobie. - Rynek nielegalnych hodowców działa prężnie i skala tego zjawiska jest ogromna, twierdzi Grzegorz Bielawski, który od 10 lat prowadzi Pogotowie i Straż dla Zwierząt w Trzciance w województwie wielkopolskim. - Po wprowadzeniu przepisów tak naprawdę nic się nie zmieniło. Nikt ich nie przestrzega. My składamy doniesienia o znęcaniu się nad zwierzętami, ale policja odmawia wszczęcia dochodzenia. To jest patologia! – oburza się polski działacz. Na potwierdzenie podaje przykład Duńczyka, który w kujawsko-pomorskim gospodarstwie trzyma blisko 700 psów. - Psy są bardzo zaniedbane, ponieważ wielokrotnie rodziły i cierpią na ropomacicze, choroby oczu, skóry, niektóre nie mają sierści. Pomimo tego, że kilku weterynarzy potwierdziło straszne warunki, w jakich przetrzymuje się zwierzęta, prokuratura umorzyła postępowanie i sąd utrzymał to postanowienie w mocy – opowiada Bielawski. - Jesteśmy bezradni, bo organizacji ochrony zwierząt nie traktuje się w Polsce serio - skarży się.
Niemieccy partnerzy na wagę złota
Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance od wielu lat współpracuje z niemieckimi organizacjami prozwierzęcymi. – Gdyby nie ich pomoc, a zwłaszcza Birgitt Thiesmann z organizacji „Vier Pfoten” z Monachium to bylibyśmy zupełnie bezsilni – podkreśla Grzegorz Bielawski. Współpraca z „Vierpfoten” zaczęła się w 2011 roku. Organizacja pomogła Bielawskiemu w likwidacji m.in. pseudohodowli w Wąbrzeźnie i w gminie Kikół w województwie kujawsko-pomorskim oraz koło Wołomina. Wtedy obu organizacjom udało się odebrać blisko 200 psów. Była przy tym telewizja ZDF. – Nie dalibyśmy rady sami społecznie bez zaangażowania niemieckich środków, bez transportu i opłacenia weterynarzy, którzy leczyli potem te psy – przyznaje Bielawski. Na interwencję z lekarzami i transportem, leczenie i zapewnienie psom godziwych warunków utrzymania potrzeba jednorazowo 20-30 tys. złotych. Podczas gdy miesięczne wpływy na konto Pogotowia i Straży dla Zwierząt to 2 tys. złotych, a rocznie trafia do Pogotowia około tysiąc zwierząt.