Pokolenie eurosierot

Joannie w Londynie czasem śni się koszmar: jest sama w wielkim domu. Na jawie się boi, że pracując na własne mieszkanie, traci czas, którego jej i synowi nie odda już nikt

Aktualizacja: 22.01.2008 14:49 Publikacja: 22.01.2008 06:22

Pokolenie eurosierot

Foto: Rzeczpospolita

Bartek owija się rękawami bluzy, którą zostawiła mama, i zasypia. Miękki materiał pachnie Joanną. – To było dwa dni po moim powrocie do pracy w Londynie – wspomina 35-letnia Joanna. – Bartek napisał mi esemesa, że strasznie tęskni. Ściska go w brzuchu. Że wyciągnął z szafy moją bluzę, w której chodzę po domu. Kładzie ją na siebie i owija się rękawami, tak jakbym go przytulała. Czuje ciepło i mój zapach, wtedy brzuch przestaje go boleć.

Niektóre londyńskie koleżanki myślą, że jest wyrodną matką, bo zostawiła 15-letnie dziecko z dziadkami. Dlatego nowym znajomym nie mówi o synu. Nie zaprasza ich do wynajmowanego pokoju, gdzie na półkach stoją zdjęcia roześmianego blondyna. Zresztą w mieszkaniu, w którym żyje pięć osób, nie ma miejsca dla gości.

Joanna miała pojechać do Londynu na pół roku: zarobić na mieszkanie i wracać do wówczas 12-letniego syna. Na londyńskim lotnisku Heathrow wylądowała trzy tygodnie po wejściu Polski do Unii. Od tego czasu minęły ponad trzy lata.

Eksperci z Ośrodka Badań nad Migracjami UW szacują, że w różnych okresach od 2004 roku z kraju wyjechało 2 mln Polaków. Najwięcej do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec.

– Nie czekałam niecierpliwie na otwarcie granic – opowiada Joanna. Była księgową w firmie telekomunikacyjnej w woj. kujawsko-pomorskim. Pod koniec lat 90. firma upadła. Nie mogła znaleźć pracy, więc założyła własną firmę. Jej małe biuro księgowe nie przynosiło oczekiwanych dochodów. W ZUS zaczęło rosnąć zadłużenie. Jedne długi spłacała nowymi. Zamknęła biuro i poszła do pracy za 900 zł. – Bywały dni, że jadłam tylko jogurt, żeby dziecku dać obiad. Kiedy dowiedziałam się, że nie dostanę podwyżki, rachunek był prosty – Joanna podnosi głos z rozgoryczenia. – Nie stać mnie, żeby żyć w Polsce.

Ponad 50 proc. migrantów to osoby, które miały w Polsce pracę. Wyjeżdżają, by polepszyć warunki życia. Na Wyspach najczęściej pracują na budowach, w hotelach, barach. Zarabiają średnio 6,5 funta za godzinę. Najniższa płaca to niewiele ponad 5 funtów.

Z pierwszej pracy w Londynie – albańskiego pubu, Joanna wyszła, zostawiając fartuch na barze. Gdy szef miał dobry humor, pokazywał kelnerkom zdjęcia erotyczne w komórce. Kiedy się złościł, rzucał w nie popielniczkami i szklankami. – Czułam się podle, że po studiach ekonomicznych dostaję szmatę i mam sprzątać bar – opowiada.

Bartek przez tydzień po każdej wizycie mamy jest przygnębiony, ale nic nie mówi dziadkom. Joanna wie o tym, bo odkąd kupiła sobie laptopa, codziennie rozmawiają na skypie.

Joanna: – Kiedy nie miałam jeszcze swojego komputera, korzystałam z cudzego. Miałam wyznaczony czas na rozmowy z synem na gadu-gadu. Kiedyś musiałam w pół zdania przerwać, bo ktoś następny czekał w kolejce. Coś we mnie pękło. Jestem matką, a obca osoba wyznacza mi, kiedy mam rozmawiać z dzieckiem... Prof. Krystyna Slany z Uniwersytetu Jagiellońskiego: – Pojawiło się zjawisko wirtualnego rodzicielstwa: migranci wychowują dzieci przez Internet, telefon.

Joanna zawzięła się. Znalazła pracę w biurze podatkowo-rozliczeniowym. Otworzyła firmę. Odkłada pieniądze na mieszkanie.

Do syna przyjeżdża co trzy miesiące. Bartek nie opuszcza jej wtedy na krok. Gdy idzie do koleżanki, pyta, o której wróci. Ma jej za złe nawet trzyminutowe spóźnienia. – Mamo, ty tylko tak mówisz, że wrócisz, ale nie wracasz – wyrzucał.

Joanna boi się, że w Polsce znów nie znajdzie pracy. Ustalili, że syn przyjedzie do niej za pół roku, jak skończy gimnazjum. W Londynie pójdzie do college’u.

– Tylko jak ja tam będę żył? Nikogo nie znam. W szkole będą się ze mnie śmiali, bo nie znam języka– pyta na skypie.

Nikt nie policzył, ile dzieci wychowuje się bez rodziców. Psychologowie ostrzegają, że brak poczucia bezpieczeństwa i bliskości rodziców w przyszłości może skutkować nieudolnością w nawiązywaniu bliższych więzi.

W domu w londyńskiej dzielnicy Morden poranny rozgardiasz. Dziesięcioletni Rafał i 13-letnia Justyna zaraz wyjdą jeździć na rowerach. Ich mama Grażyna Trybuła, trzydziestoparoletnia menedżerka polskiego klubu, zaciąga się papierosem: – Jeszcze rok i straciłabym dzieci. Przyjechały do mnie zupełnie inne, niż gdy się rozstawaliśmy. Córka chciała rządzić w domu i kłóciła się ze mną, że zajmuję jej łazienkę. Syna nie poznawałam, bo zamknął się w sobie.

Grażyna z Krakowa do Londynu przyjechała blisko dwa lata temu. – W Polsce pracowałam w marketingu w jednym z ogólnopolskich dzienników. Byłam ciekawa, jak wygląda polonijna prasa. Zadzwoniłam do jednej z gazet. Zaproponowali mi pracę – opowiada. Sypało się jej małżeństwo. Postanowiła spróbować żyć za granicą. Najtrudniejsza była rozmowa z dziećmi, które miały zostać z tatą w kraju. Justyna nie odzywała się przez kilka godzin. W końcu powiedziała: – Trzymam za ciebie kciuki.

Justyna: – Najgorsze były powroty ze szkoły. Zaglądam do jednego pokoju – pusto, w drugim– cisza. W kuchni nie pachnie pyszną zupką, która na mnie czekała, jak mama była w domu.

Kiedy Bartek tęsknił, wyciągał z szafy bluzę mamy. Owijał się rękawami, tak jakby go obejmowała. Czuł zapach i ciepło. Dopiero wtedy przestawał boleć go brzuch

Rafał spał ze zdjęciem mamy pod poduszką. W telefonicznych rozmowach powtarzał, jak bardzo ją kocha. Justyna po półtora roku rozłąki zaczęła płakać do słuchawki, mówiła: „Mamo, ja sobie bez ciebie nie radzę”. Grażyna zmieniła pracę. Postanowiła, że dzieci przyjadą do niej. Ks. Dariusz Kwiatkowski ze Zgromadzenia Księży Marianów z polskiego kościoła w dzielnicy Ealing: – Dla Polaków, którzy mają za sobą dwa – trzy lata emigracji, teraz jest czas podejmowania decyzji: sprowadzić rodzinę czy wracać do kraju.

Justyna skończyła gimnazjum i wyjazd traktowała jako kolejny etap życia. Ale wiedziała, że będzie trudno. Po tym, gdy w publicznej szkole angielskie koleżanki poszturchiwały ją parasolką, bo rozmawiała po polsku przez komórkę, zmieniła szkołę na katolicką. Rafał po przyjeździe zamknął się w sobie. – Pytałam, czego się uczyłeś w szkole. Niczego. Nie chce mi się gadać – opowiada Grażyna.

Dom w dzielnicy Leytonstone.11-letni Wojtek siedzi na kanapie obok mamy: – Nie wiem, kto wymyślił tę Anglię. Chyba tata – przełyka ślinę i wyrzuca słowa jak automat. – Przygnębiłem się, bo w klasie byłem najsłabszy z angielskiego. Umiałem tylko mówić: „How are you?”. Musiałem oddać kuzynce mojego ukochanego królika.

Jego młodszy brat, dziewięcioletni Waldek, opiera się o kolana taty, w ogóle się nie odzywa.

Rodzice – Urszula i Tomasz Pawińscy spod Poznania – o wyjeździe myśleli od miesięcy. W Londynie był już brat Tomasza. Siostra Urszuli w Dublinie. Opowiadali im o życiu na emigracji. Tomasz w kraju miał firmę instalatorską. – Na wczasy w Maroku nigdy nie było mnie stać. Zaczęło mi doskwierać to, że mimo iż coraz więcej pracuję, nie widać efektów. Od rana do późnego wieczora nie było mnie w domu. W soboty i niedziele siadałem z żoną nad kosztorysami. Ciągle brakowało mi czasu. Wciąż nerwy o ściągnięcie pieniędzy od klientów. Synów w ogóle nie widziałem.

Podjęli decyzję: Tomek jedzie wszystko zbadać. Znalazł pracę jako hydraulik. Po dwóch miesiącach dołączyła rodzina. – Nie wyobrażaliśmy sobie rozłąki. Nie chcemy myśleć o sobie jak o emigrantach zarobkowych, ale ludziach, którzy są mobilni i przenoszą się tam, gdzie są lepsze warunki – mówi Urszula.

Według szacunków demografów jedna trzecia emigracyjnych małżeństw rozpada się.

Urszula nie pracuje, żeby dzieci, które wracają ze szkoły, zastawały matkę w domu. – One były głównym powodem naszego wyjazdu. To inwestycja w ich przyszłość. Nauczą się angielskiego. Otworzą na świat. Musimy tylko z nimi przerabiać dodatkowy materiał, bo w angielskich szkołach o wiele mniej uczą – mówi.

Wojtek zaczyna marudzić, że w szkole trudno mu znaleźć kolegów. Że dzieci są rozkrzyczane. Biją się między sobą. Tata próbuje go przekonać, że jak pozna język, to pozna kolegów od lepszej strony. Młodszy Waldek w angielskiej szkole na wszystkie pytania nauczycieli odpowiada: „yes”.

W nocy Joanna pisze do mnie e-maila: - Wiesz, co mnie przeraża? Od tylu lat marzę o swoim mieszkaniu. Ale teraz, kiedy mój syn Bartek ma 15 lat, zaczynam wątpić, czy zdążymy w nim razem pomieszkać. Bo kiedy w końcu będzie mnie na to mieszkanie stać, wyfrunie z gniazda. Tyle wyrzeczeń tęsknot i zostanę sama. Dzieci tak szybko dorastają.

Imiona Joanny i Bartka zostały zmienione

Po naszym wejściu do Unii migrujących rodziców jest znacznie więcej. Wystarczy porozmawiać z nauczycielami, by się dowiedzieć, że w niektórych regionach Polski jest sporo dzieci, których rodzice, lub jedno z nich, wyjechali do pracy za granicę. W szkole jak w soczewce skupiają się problemy społeczne. Nauczyciele widzą, że uczniowie pozostawieni przez bliskich gorzej rozwijają się emocjonalnie, brak im poczucia bezpieczeństwa, mają problem z nawiązywaniem kontaktów, zdarzają się kłopoty wychowawcze, brak im wzorców zachowań. Rozwiązanie wydaje się proste: dzieci powinny być z rodzicami. Jednak w rzeczywistości nie ma prostych rozwiązań. Sam problem jest delikatny, bo każda rodzina ma prawo do intymności i podejmowania decyzji. Mam jednak nadzieję, że opisywanie zjawiska sprawi, iż rodziny podejmujące decyzje o rozstaniu poważnie się zastanowią, co bardziej chcą zapewnić dziecku: wartości materialne czy poczucie bezpieczeństwa i więzi.

Problem dzieci, których rodzice wyjechali do pracy za granicę, jest zjawiskiem nowym. Musimy pamiętać, skąd się ono wzięło. Jeszcze niedawno bezrobocie w Polsce przekraczało 20 proc. Ludzie stawali i stają przed dramatycznym wyborem: zostać z dzieckiem czy zarobić na bardziej dostatnie życie, jadąc pracować w Anglii lub Holandii. Wybierają wariant pośredni: jechać po pieniądze i zostawić dzieci z krewnymi. Niestety zdarza się, że oni zawodzą, a dziećmi musi zaopiekować się gmina. Ile wśród sierot społecznych stanowią dzieci emigrantów, jeszcze nie wiemy. By ocenić skalę zjawiska, zbieramy dane statystyczne. Często rodzice nie zdają sobie sprawy z kosztów, jakie płacą ich dzieci. Zostawione tracą poczucie bezpieczeństwa, przestają się uczyć, wpadają w złe towarzystwo. Możemy apelować do Polaków o rozwagę: zarabiając, pamiętajcie, że nowa zabawka czy markowy ciuch nie zastąpią waszej obecności. W pewnym momencie wracajcie do dzieci.

Społeczeństwo
Sondaż: Amerykanie niezadowoleni z polityki gospodarczej Donalda Trumpa
Społeczeństwo
Zadowolony jak Rosjanin w czwartym roku wojny
Społeczeństwo
Hiszpania pokonana w pięć sekund. Winę za blackout ponoszą politycy?
Społeczeństwo
Po dwóch latach w Sojuszu Finowie tracą zaufanie do NATO. Efekt Donalda Trumpa?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Społeczeństwo
Nowa Zelandia będzie uznawać tylko płeć biologiczną? Jest projekt ustawy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne