Zachodzi tutaj także swoista analogia. Po 1945 roku rządy nad Polską pełnili ludzie prymitywni. Mówiło się o komunistach u mnie w domu, że to Azja i bolszewicka dzicz. I tej dziczy nie dało się do końca komunizmu ucywilizować. Po 1989 roku weszła szybko cywilizacja, ale nie doszło do inkulturacji i odtworzenia dobrego obyczaju. Nastąpiła natomiast inwazja prostactwa, już nie bolszewickiego czy azjatyckiego, ale prostactwa po prostu przebranego w kostium współczesnej cywilizacji. Czasami odnoszę wrażenie, że rewolucja po 1989 roku została zrobiona nie dla takich jak ja, lecz właśnie dla tej armii prostaków, którzy jak szarańcza są wszędzie. Wiem, że demokracja to rządy pospolitego człowieka. Ale był czas pierwszej „Solidarności”, kiedy komuna na chwilę została przerwana i nagle pojawili się zwykli ludzie, lecz jakby z innego świata. Mieli szlachetniejsze twarze i mówili innym językiem. Po 1989 roku liczyłem, że znowu tych samych ludzi zobaczę. A zobaczyłem prostaków, oglądam ich do tej pory.
Co się stało, dlaczego nie ma tamtych twarzy?
Może wymarły? Reszta została zastraszona albo niedopuszczona. Bo prostak lubi oglądać prostaka, a dobry pieniądz jest wypierany przez zły. Nie mieliśmy siły, żeby postawić tamę prostakowi. Trzeba mieć do tego poczucie wewnętrznej racji i siły. „Nie, kolego, my cię nie wpuścimy, najpierw musisz nauczyć się mówić po polsku, oszlifować maniery, poprawić język, wtedy cię poprosimy”. Myśmy takiej siły nie mieli.
Dlaczego?
Z prostakami nie dają sobie rady także inne narody, również te z silną tradycją. Egalitaryzm jest dzisiaj, niestety, siłą triumfującą. Także w literaturze, w mediach, w teatrze.
To prostacy, a co z elitami?
Dzieje elit ilustrują dzieje narodu po roku 1945. Kochamy słowo debata, ale po 1945 żadnej zasadniczej debaty między elitami nie było. Rządy objęła wówczas partia komunistyczna i intelektualiści, którzy partię popierali. Nie było dyskusji, bo potencjalnych dyskutantów zastraszono lub wymordowano. Z czasem grupa partyjnych intelektualistów wraz z satelitami przeszła do roli opozycji, nie tracąc swojej dominującej w środowisku pozycji. Wszystkie inne środowiska, nawet katolickie, były znacznie mniej wpływowe i nie stworzyły silnej alternatywy. I my właściwie jesteśmy w dalszym ciągu pod rządami tej grupy. Oczywiście nie dosłownie, ale to jest ten krąg ludzi, kolejne pokolenia i historia polskiej inteligencji najczęściej jest właśnie omawiana z punktu widzenia tej grupy. A to popierali komunizm, a to się buntowali, tu byli przeciw, tu coś rewidowali. I idee tam wytworzone zagarnęły ogromne obszary polskiej świadomości, polskiego życia kulturalnego. Nigdy ta grupa nie podjęła poważnej debaty z antagonistami, bo nie uznała ich za partnera w dyskusji. Dlatego życie umysłowe w Polsce od wielu lat toczy się w atmosferze duszności. W latach 90. było nieznośnie, teraz jest już trochę lepiej.
Lepiej? Po dwóch latach rządów PiS pan, związany z PiS filozof, mówi, że w środowisku inteligencji czuje się pan lepiej?
Pozytywne zmiany polegają na tym, że jest nas już całkiem sporo. Wiemy o sobie, że jesteśmy. Zawsze to powtarzam, że na początku lat 90. byłem w stanie paniki. I mówiłem sobie wtedy zdanie, które jest parafrazą wypowiedzi pijanego Zagłoby na ukraińskim weselu: „azali tylko ja jeden jestem trzeźwy in universo?”. Teraz tak nie mówię, bo jest nas więcej. Kiedy patrzę na młodych ludzi, z jednej strony jestem pełen zniechęcenia, bo stadność, która się ujawniła przez ostatnie dwa lata, jest niebywała.
Z debatami jest tam tak samo marnie jak wśród dorosłych. Ale dobre jest, że ci najciekawsi, najinteligentniejsi i najbardziej samodzielni myślą inaczej i z nimi najlepiej się rozmawia. Mają tyle siły, by się z tego stada wyzwolić.
Jednak ma pan odrobinę nadziei na odrodzenie się ducha polskiego? W książce napisał pan, że w zasadzie są dwie drogi: lament lub pokorna akceptacja stanu rzeczy.
Filozofowie lubią lamentować, to miłe zajęcie. Powiedzenie, że świat jest beznadziejny zawsze wprawiało ich w poczucie dobrze wykonanej roboty.
Pan mówi: naród polski jest beznadziejny.
– Dusza polska jest chora, to prawda. Ale nigdy nie powiedziałem, że jest chora śmiertelnie. Głównym symptomem tej choroby jest wszak przekonanie, że nic od nas nie zależy, bo wszystkie ważniejsze role rozdano. To jest mentalność człowieka zniewolonego. Ja takiego poglądu nie głoszę i nigdy nie głosiłem. Najważniejsze, żeby zobaczyć tę polską niemoc i się wkurzyć. Im więcej ludzi to zobaczy i się wkurzy, tym większa szansa, że coś się zmieni. Kiedyś widziałem w filmie taką scenę: mężczyzna otwiera okno w środku nocy i krzyczy, że ma już dość i tak dalej być nie może. Po jakimś czasie zaczynają tak się zachowywać inni i powstaje reakcja zbiorowa. Może to jest jakiś pomysł?
Ryszard Legutko, filozof, publicysta, profesor UJ i Wyższej Szkoły Europejskiej im. Józefa Tischnera. Autor książek, m.in.: „Platona krytyka demokracji”, „Nie lubię tolerancji”, „Traktat o wolności”. W poprzedniej kadencji był senatorem PiS, od sierpnia do listopada 2007 r. był ministrem edukacji.