O odrodzeniu Polski po 123 latach niewoli napisano wiele. Mamy liczne relacje świadków i wspomnienia, naukowe opracowania i bogatą literaturę polemiczną. Zasługi odzyskania niepodległości zwolennicy Piłsudskiego przypisywali wyłącznie czynowi zbrojnemu. Podkreślali też przenikliwość Marszałka, który trafnie przewidział wybuch wojny i jej ostateczny wynik. W opracowaniach przeciwnego obozu odmawiano Piłsudskiemu zasług i zwracano uwagę na jego błędy. To dyplomacja Dmowskiego uratowała na paryskiej konferencji pokojowej Ziemie Zachodnie, które Piłsudski rzekomo poświęcał, skupiając całą uwagę na Kresach Wschodnich. Fakt, że Dmowski odnosił nie tylko sukcesy w Paryżu, ale popełniał błędy, starano się tuszować, sięgając po niezawodny argument o antypolskich knowaniach światowego żydostwa.
Uznanie obu orientacji za de facto uzupełniające się – nazywano to czasem grą na dwóch fortepianach – przedstawił m.in. Tytus Komarnicki w swej znanej książce „Rebirth of the Polish Republic”, która ukazała się w Londynie w 1957 r.
W schematycznej prezentacji skrajnej lewicy Polska odzyskała niepodległość jedynie dzięki rewolucji październikowej. Wreszcie, istniał pogląd, może bardziej widoczny w publikacjach zagranicznych niż polskich, który można określić mianem przypadkowości. Niepodległość Polski była wynikiem zwycięstwa państw sprzymierzonych oraz załamania się trzech państw zaborczych. Sami Polacy nie mieli żadnego wpływu na ten rozwój wypadków. Czyn zbrojny był proporcjonalnie nikły w porównaniu z osiągnięciami i stratami wielomilionowych armii koalicji i państw centralnych. Wysiłki polskiej dyplomacji w czasie wojny czy na konferencji pokojowej odnosiły sukcesy jedynie wtedy, gdy leżało to w interesie zwycięskich mocarstw. Za dyplomacją Dmowskiego czy obozu Piłsudskiego nie stała żadna siła realna, z którą musiano by się liczyć. Co stanowiło pomyślną koniunkturę dla sprawy polskiej i jakie czynniki odgrywały decydującą rolę? W odpowiedzi na to pytanie zacytujmy lapidarne ujęcie wybitnego poznańskiego historyka Janusza Pajewskiego: „Państwo polskie zostało odbudowane wolą i wysiłkiem narodu polskiego; ale mogło to nastąpić jedynie w chwili załamania się wszystkich trzech zaborców”. W 1918 r. Polska rodziła się we krwi i bólach jako „trudne, biedne państwo”. II Rzeczpospolita nie zbudowała „szklanych domów” Żeromskiego. Miała wzloty i upadki. Była w niej Bereza i proces brzeski, strajk chłopski i getto ławkowe. Był „rachunek krzywd”, który wspomina w swym wierszu „Bagnet na broń” Władysław Broniewski. Ale o tę Rzeczpospolitą walczyli i za nią ginęli żołnierze września i sił zbrojnych na Zachodzie, partyzanci i powstańcy Warszawy. „Tym się tylko żyje, za co się umiera” – pisał Kazimierz Wierzyński we „Wstążce z »Warszawianki«”.
Od roku 1918 minęło 90 lat, czyli równie długi okres, jak od powstania listopadowego do odrodzenia państwa polskiego. Nic więc dziwnego, że odzyskanie niepodległości miało inny wydźwięk dla generacji moich rodziców urodzonych pod koniec XIX w., inny dla mojego pokolenia wychowanego w II Rzeczypospolitej, wreszcie inny dla pokolenia najmłodszego, dla którego rok 1918 jest tylko częścią odległej historii. Nastrój euforii z odzyskania niepodległości oddają często cytowane słowa Jędrzeja Moraczewskiego: „Po 120 latach prysły kordony! Nie ma „ich”! Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic! Będzie dobrze!” Podobnie brzmią słowa nieskłonnego do egzaltacji Wincentego Witosa: „Ta niezmierna radość, jaka przepełnia serce i duszę całego narodu, jest uczuciem górującym ponad wszystko, nawet ponad troski i gorycz z powodu męczarni i krwi, z jakiej wyłania się Zjednoczona Rzeczpospolita Polska”.
Zwróćmy uwagę na słowo użyte przez Moraczewskiego – „na zawsze”. Dla niego, jak i dla wielu, data 1918 roku zamykała dwa stulecia, w których Polska, jak to ujął Henryk Wereszycki, oscylowała, między wolnością a niewolą”. Odzyskanie niepodległości było ukoronowaniem procesu, który był nieodwracalny. Pokolenie, które wywalczyło niepodległe państwo, identyfikowało się z nim w szczególny sposób. Pamiętam, jak mój ojciec się obruszył, gdy w 1940 r. ktoś nazwał tworzącą się we Francji armię polską legionem. Państwo polskie, nawet choć częściowo okupowane, miało armię – ten symbol państwowości – a nie legion.