W środę wieczorem kilkusetosobowa grupa „radykalnie nastawionej młodzieży” zaatakowała budynek ratusza w podmoskiewskim miasteczku Chimki. Młodzi ludzie w maskach wybijali okna kamieniami, ostrzelali budynek z pistoletów pneumatycznych, a potem go podpalili. Według dziennika „Kommiersant” byli to anarchiści i antyfaszyści.
Milicjanci nikogo nie zatrzymali. Funkcjonariusze tłumaczyli, że „nie zdążyli”. Potem pojechali do lasu, gdzie odbywał się pokojowy protest działaczy ruchu „W obronie chimkowskiego lasu”. Milicja, która się nie zdecydowała na walkę z radykałami, aresztowała siedzących w namiotach ekologów za „niepodporządkowanie się władzy” i nielegalne rozpalanie ognisk.
[srodtytul]Bunt czy prowokacja?[/srodtytul]
Środowe zamieszki w Chimkach były jak dotąd najgłośniejszym akordem trwającej od lat społecznej kampanii przeciwko wyrębowi okolicznych lasów pod budowę autostrady Moskwa – Petersburg. Do tej pory akcję prowadzili głównie miejscowi aktywiści i ekolodzy. Wśród nich dziennikarz „Chimkińskiej Prawdy” Michaił Bekietow. W listopadzie 2008 r. Bekietowa brutalnie pobili nieznani (nadal niewykryci) sprawcy. Dziennikarz do dzisiaj przechodzi rehabilitację – stracił nogę, cztery palce u ręki i nie odzyskał mowy.
Chociaż do udziału w napadzie na ratusz przyznali się na swoich portalach moskiewscy anarchiści, nie jest jasne, czy spektakularna akcja była desperackim aktem obywatelskiego nieposłuszeństwa radykalnej młodzieży, czy może prowokacją. – Nie wykluczamy żadnej wersji, bo obie są równie prawdopodobne – mówi Andriej Marguliow, jeden z aktywistów z Chimek. – My w każdym razie nie mamy z nią nic wspólnego – podkreśla w rozmowie z „Rz”.