„Matka Teresa z Hindukuszu”, „Wyreżyserowana wyprawa”, „Samoinscenizacja w najczystszej postaci” – w taki sposób komentowała większość niemieckich mediów zdjęcia pięknej Stephanie zu Guttenberg w kamizelce kuloodpornej i żołnierskim hełmie, która w towarzystwie swego męża wizytowała kilka dni temu niemieckie bazy w Afganistanie.
Co więcej, minister zabrał ze sobą nie tylko żonę, ale i znanego moderatora prywatnej telewizji SAT1 Johannesa B. Kernera wraz z całym studiem. W bazie w Mazar-i-Szarif zasiadł przed kamerami, tłumacząc widzom, co się dzieje w majaczących na horyzoncie górach.
W Niemczech zawrzało. W taki sposób nie można uprawiać polityki – zganili barona zu Guttenberga politycy, zwłaszcza opozycji. Obywatele byli zachwyceni. Dwie trzecie wyborców uznało pomysł z żoną oraz telewizją za doskonały. Minister wytłumaczył, że małżonka sama zapłaciła za podróż i pojechała do Afganistanu jako obywatelka, matka i kobieta żywo zainteresowana losem kobiet żołnierek.
Sama opowiadała, jak przygotowała dwie córeczki na wyprawę rodziców. Niejednej matce zakręciła się w łza w oku. W końcu wszystko może się zdarzyć. Nic złego się nie wydarzyło, ale o arystokratycznym małżeństwie zu Guttenberg stało się jeszcze głośniej.
Zarówno Stephanie, jak i jej mąż podejrzewani są nie od dzisiaj przez media, że wszystkiemu, co robią, przyświeca jeden cel: przygotowanie gruntu dla 38-letniego barona z Bawarii, Karla-Theodora zu Guttenberga do objęcia w przyszłości schedy po Angeli Merkel.