Przystojny, świetny jeździec i narciarz – jak opowiada, pokazując jego zdjęcia – zasługuje przecież nie tylko na książki, które dla niego napisała. To m.in. wiersze, które – jak zapewnia – przyśniły jej się po wizycie w Katyniu, bo wcześniej nie odkryła u siebie talentu poetyckiego. Jest też niedawno ukończona książka "Wołyńska i Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii". Wincenty Wołk był tam jednym z wykładowców. To jego córka zainicjowała katyńską skargę do Strasburga i z nadzieją czeka na orzeczenie Trybunału.
O śmierci Wincentego Wołka pierwszy dowiedział się w czasie wojny internowany w Rumunii dziadek pani Witomiły major Ferdynand Gancarz – lekarz weterynarii. Nie podzielił się tymi strasznymi wieściami z rodziną. Dlatego urodzona w Rumunii wnuczka mogła w czasie kilku spędzanych w tym kraju świąt Bożego Narodzenia spokojnie się bawić zabawkami robionymi dla niej przez majora. Podjęła się też funkcji tłumacza mamy i babci, zajmujących się wytwarzaniem popularnych wśród rumuńskich elegantek letnich butów ze słomkową podeszwą. Dzięki znajomości języka pomagała zarabiać na utrzymanie rodziny. Żadnego upominku od porucznika Wincentego na Gwiazdkę nie mogła dostać. Nawet kilka pamiątek po nim, które przechowywali przyjaciele rodziny, spłonęło w czasie wojny w Warszawie. Córka sama chce jednak zaoferować ojcu to, co dla niej najważniejsze: – Marzę, by jego szczątki znalazły się tu, a nie w dołach śmierci na terenie Rosji. Ale ich sprowadzenie do Polski to dla wielu osób, zwłaszcza dla niektórych członków Federacji Rodzin Katyńskich, do której nie należę, temat wyjątkowo kontrowersyjny.
Nie tylko ona chciałaby jednak mieć grób ojca w kraju. – Ziemia, na której w 2000 r. zbudowano cmentarze ofiar zbrodni NKWD, jest święta. Nigdy jednak nie pogodzę się z tym, że mała tabliczka w Rosji ma zastąpić grób mego ojca – podkreśla Krystyna Krzyszkowiak.
[srodtytul]Święta w Egipcie [/srodtytul]
Ze sprowadzenia do Polski szczątków swego ojca chrzestnego i dziadka – Stanisława Rodowicza, oficera rezerwy przetrzymywanego w Kozielsku – ucieszyłaby się również Wanda Rodowicz z Warszawy. Artystka plastyk, kuzynka legendarnego "Anody" z akcji pod Arsenałem, miała więcej szczęścia niż Witomiła Wołk-Jezierska. Jej rodzony ojciec, imiennik dziadka, spędził wprawdzie sześć lat w stalinowskim więzieniu z wyrokiem śmierci, ale w 1956 r. wyszedł na wolność. Twórca tajnej radiostacji ZWZ-AK – słynnej "Łodzi Podwodnej" – nauczył ją, że nawet wiszący nad głową wyrok nie zwalnia człowieka z obowiązków rodzinnych.
Drzewo genealogiczne Rodowiczów jest pełne wyjątkowo zasłużonych dla Polski postaci. Przedstawicielka takiego rodu nie może więc sobie "odpuścić" losu ojca chrzestnego. Dlatego także ona walczy o rehabilitację Stanisława Rodowicza seniora w Strasburgu. I wierzy, że doczeka sprawiedliwego orzeczenia dla inżyniera, którego w czasie studiów na Politechnice w Karlsruhe koledzy nazwali "bibułą" z racji mocnej głowy, w którą piwo wsiąkało bez śladu. Tego samego, który po latach zaprojektował pierwszą kaplicę im. św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.